— A gdzieżeś ją waćpan już widział! — krzyknął doktor z gniewem — gdzie! jak!
Chory spostrzegłszy gniewającego się, zaczął się śmiać po swojemu.
— Mityguj się, na miłość Bożą! Nie widziałem jéj tylko przez dziurkę od klucza z przedpokoju! — odezwał się. — Do téj zbrodni się przyznaję: słysząc głos nie mogłem wytrzymać. Piękna jak anioł, lecz, słuchaj doktorze! — dodał — ja w anioły nie wierzę, bom się nadto dobrze znał z dyabłami.
Bądź spokojny!
Ironicznie i gorzko chichotać zaczął.
— No, kiedy mam iść precz? — rzekł po chwili.
Mellini się zawstydził.
— Waćpan jesteś osobliwszy człowiek — rzekł.
— Ja o tém wiém! — odparł Wicek. — Byłem może stworzony na wcale nie kiepskiego człeka, robacy nadgryźli i zrobiła się osobliwsza gniłka... Ogni rosa ha la sua spina, a ja różą nie byłem nigdy.... spina się została z gałęzi...
Włoszczyzna znowu rzucona od niechcenia, zrobiła wrażenie na doktorze.
— Ale któż bo waćpan jesteś? — zawołał gwałtownie — mów! Jużciż ja nie zdradzę.
— A ja się bo żadnéj nie obawiam zdrady — rzekł chory — widzisz kto jestem, kawał łotra, z którego miał być poczciwy człowiek...
— No, i może być! — przerwał Mellini — i może, i będzie!
— Ani może ani będzie! — gwałtownie i z wielką goryczą, pierwszy raz poważniéj a seryo począł chory — nie, to, na com się patrzał, com przeżył psuje człowieka do gruntu. (Uderzył obu rękami po stole). Dosyć tego...
To mówiąc rzucił się na łóżko, zwrócił twarzą ku ścianie, i pozostał tak nieruchomym. Doktor już miał odchodzić, gdy usłyszał:
— A lampeczki wina? hę! nie można?
Mellini ramionami ruszył, i za całą odpowiedź głową potrząsł.
— Ty bo, szanowny konsyliarzu — odezwał się leżący — wyobrażasz sobie że spełniasz obowiązek jakiś filantropa, oddając mi zdrowie i siły! a ja ci powiadam że oddałbyś posługę, za którąby ci podziękowano może, gdybyś mi dał w przyjemném usposobieniu pójść ztąd prosto na łono Abrahamowe. Wyleczysz mnie i pójdę ludziom psie, krwawe figle płatać!!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.