Szklankę próżną wziął w rękę i zwolna drzwi pokoju uchylił. Wyszedł do sieni. Sień przedłużona wiodła ku drzwiom w głębi do pokoju Gawłowskiéj. Jakim instynktem tam trafił, na to chyba młodość jasnowidząca odpowiedziéćby mogła. Pomalutku powlókł się przez sień jaknajciszéj i... do drzwi zapukał.
Gawłowska, która drzémała nad robotą, zerwała się wystraszona, Pepita od krosien głowę podniosła i... musiała coś przeczuć, bo się zarumieniła jak wiśnia, poprawiając włosy.
Nie czekając żadnéj odpowiedzi śmiały pan Wicek, wtargnął do pokoju szklankę trzymając w ręku.
— Za pozwoleniem — odezwał się tonem, mimo grzeczności śmiałym i jakby drwiącym — czy niemógłbym dostać kropli wody? U mnie jéj niéma, nie wiem gdzie szukać! I...
Wtém, ujrzawszy niby teraz dopiéro Pepitę, która nie spuszczała go z oczów, odezwał się wesoło i trochę szydersko:
— O śliczna bogini! a to ja wczoraj anielski głos jéj, kradzionym sposobem usłyszałem! Dostałem za to burę od doktora! Niechby mnie już i kijem wybił, nie mogłem wytrzymać, abym waćpanny zblizka nie zobaczył.
Gawłowska przerażona, widząc go śmiało idącego ku krosienkom, zaparła mu drogę i chciała odebrać szklankę.
— Daj mi asindźka z wodą pokój — odezwał się — szklanka i woda były tylko pretekstem! Ja się tylko do téj śliczności chciałem zbliżyć!
Pepita tonem zuchwałym nieco obrażona, cofała się za krośna. Gawłowska rozpostarła ręce.
— Ale cóż to znowu jest! — krzyknęła — jak pan możesz tak napadać kobiéty! Cóż to się ma znaczyć? Proszę pana! Niech mi się pan zaraz wynosi.
— Ale, czekaj asindźka — rozśmiał się chory — wyniosę się tylko dopowiem z czém przyszedłem...
Zwrócił się ku Pepicie.
— Kern felczer mi dopiero wczoraj powiedział, że ja pannie téj takiéj ślicznéj jak anioł, winienem życie; że gdyby ona mnie nie znalazła leżącego i na ratunek nie zawołała, byłbym już dziś albo śpiewał z aniołami, o czém wątpię, albo się w smole smażył. Moje ty bóstwo śliczne — dodał ręce składając — niechże ja ci... jakby to powiedziéć... dziękować niéma za co! niech ci się pokłonię.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.