wydawała, niemającém nawet przeczucia złego! A pod tą szatą siedziała zdrada, nikczemność, zalotność, fałsz....
Książę się rozśmiał.
— Wszystkie one są takie! — zawołał. — Daj już pokój narzekaniu. Jeżeli która ośmieli się być inną, to ją wnet usłużne przyjaciółki postarają się przerobić na obraz i podobieństwo swoje! My świata nie naprawimy, wojewodzicu mojéj duszy! Cały rozum jest umiéć z tego korzystać i śmiać się.
— I ja myślę się na tę filozofią twoję nawrócić — gorzko szydząc odparł Wicek.
— No, ale cóż myślisz, co myślisz z sobą — nalegał książę.
— Mówiłem ci, chcę się co najrychléj zmarnować — odparł wesoło niby Wicek. — I, wiész, o mało mi się to kilkanaście dni temu nie udało....
To mówiąc, zdjął czapeczkę i pokazał obandażowaną głowę, potém połatany i posieczony kontusz....
— Sześciu łajdaków gryzipiórów palestrantów, tak mnie pięknie oporządziło — mówił daléj. — Prawda, żem sam będąc przeciw nim, niemiłosiernie beształ tę szuję. Napadli na mnie wszyscy razem i jeden w głowę tak chlasnął, żem się na miejscu został.
Książę się namarszczył.
— W sześciu na jednego! — zawołał.
— Wierz mi — odparł Wicek — byłbym to tałałajstwo rozpędził, gdyby mi augustówka wysłużona nie prysnęła. Na bezbronnego wsiedli i....
— Któż cię uratował? — zapytał książę.
— Aniół-dziewczyna! — mówił Wicek.
— Hę! znowu aniół? — wtrącił książę.
— Znowu — rzekł Wicek — ale innego gatunku. O tém potém. Cudownéj piękności Włoszka, siostrzenica pewnego doktora... Ta, mnie konającego, znalazłszy w kałuży, zwołała wuja, zaniesiono mnie na jéj własne łóżeczko i... przyszedłem znowu do życia.
Wyobraź-że sobie, raz ją tylko widziałem przez dziurkę od klucza, potém napadłem przez wdzięczność, w niebytności wuja i opiekuna i pocałowałem. To mnie zgubiło, wydał się całus kradziony i wygnano mnie z raju.
Dziewczę.... ach! powiadam ci książę!...
— Cóż? piękniejsza od Dosi? — zapytał książę szydersko.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.