— Któż oddaje!? — zawołał książę z zapałem. — Gdyby potrzeba było oddawać, proszęż cię, czy wartoby było pożyczać?
— Masz racyą!
— Lichwiarze odzierają wszystkich, należy im się odwet.
— Słusznie. Projektby mi się uśmiechał — odezwał się Wicek — dwie tylko rzeczy stoją na przeszkodzie. Macocha w Warszawie, a tu ów buziak wiśniowy czarnobrewéj Włoszki mojéj!! Powiadam ci: malina!
— Powiédz mi lepiéj jak się zowie?
Wicek potrząsł głową.
— Hm! a gdybym ja zgadł sam!? — spytał książę. — Siostrzenica doktora, Włoszka?? prawda?
Leżący na ławie nic nie odpowiedział. Książę przechadzał się po izbie nucąc.
— A propos — rzekł jakby od niechcenia. — Jestem w Lublinie, muszę mojego starego doktora, niegdyś naszego nadwornego, odwiedzić. Jest to także Włoch, niejaki Mellini. Dziwak wielki!
Stanął i popatrzał, krzywiąc usta do śmiechu, na Wicka, który minę zrobił na seryo...
Trwało milczenie dosyć długo... Książę powtórnie na zegarek spojrzał.
— Wojewodzicu mojéj duszy — przebąknął — pij i chodźmy.
— Dokąd? — odparł Wicek — po co? Mnie tu w chłodku wcale dobrze. Każ przynieść jeszcze parę butelek wina... Po co na skwar wychodzić?
— Ale mnie pilno do Warszawy.
— Mnie nic a nic! — rzekł leżący. — Dla miłości mojéj możesz parę godzin poświęcić.
Książę ramionami zżymnął.
— Gdybym ci się na co przydał?
— Parę godzin dobrych przy winie, toż przecie czysta wygrana — rzekł Wicek.
— A potém ty zemną do Warszawy?
Leżący potrząsł głową.
— Marzy ci się twoja czarnobrewa Włoszka, na któréj mścić się chcesz za macochę — mówił daléj książę. — Robisz z niéj przedemną sekret niepotrzebnie. Łatwo mi odgadnąć, że mój stary Mellini jest jéj wujaszkiem. Innego tu Włocha doktora niéma.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/47
Ta strona została uwierzytelniona.