— Cóż to jest za potwór? — zapytał książę.
— Lichwiarz! — odparł Wicek. — Coś mu się tam należy.
— Chodź wpan tu! — krzyknął książę.
Niepewien czy bezpiecznie usłuchać było, wahał się nieco żyd; lecz w ostatku próg kłaniając się przestąpił.
Krzywy był, jakby połamany, odziany biédnie. Czapka tylko i kij różniły go od żebraka. Pierwsza z nich, mimo gorąca, miała resztki kosztownego futra, a laska skówkę srebrną.
Wszedłszy lichwiarz, najprzód księciu jegomości, potém Wickowi oddał pokłon.
— A! to Fajwel! — zawołał śmiejąc się książę.
— A! jaśnie oświecony monarcha nie zapomniał biédnego sługa! — odezwał się uradowany stary. — Tysiąc lat księciu jegomości....
— Jakżebym ja mógł cię zapomnieć, kiedyś mnie, pamiętasz, czasu trybunału, gdy się sprawa agitowała, zdarł bez miłosierdzia i to jeszcze na zastaw!
Fajwel robił miny dziwne słuchając: ramionami zżymał, brwi podnosił, ręce rozstawiał i ściskał, pasa poprawiał.
— Fajwel zdarł! a! — odezwał się. — Fajwel jest ubogi człek, co niéma grosza na szabas... Fajwel służył i pomagał, ale on swoich pieniądzów nie dawał! Fajwel ma czystego sumienia!
To mówiąc żyd, oczy zwrócił ku Wickowi. Jawném było, że przyszedł tu w nadziei, iż natręctwem tém wyrobi może spłatę długu przez księcia. Zawiódł się na tém mocno. Właśnie on wpadł na myśl całkiem inną.
— Wiész Fajwel — odezwał się — żeś ty mi tu wcale na rękę przyszedł; myślałem po ciebie posyłać.
Wskazał ręką na wojewodzica.
— Musisz mojemu przyjacielowi pożyczyć pieniędzy!
Po milczeniu znaczącém, w czasie którego usta żydowi zapadły jakoś dziwnie, Fajwel rzekł cicho:
— Jaśnie oświeconego pan przyjaciel mnie już i tak winien...
— Tém lepiéj, sumka się zaokrągli — wtrącił książę.
— Ona już jest okrągła — szepnął Fajwel.
— Ja poręczę! — rzekł książę.
Fajwel oczy podniósł.
— Za wszystkie? — spytał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.