Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/50

Ta strona została uwierzytelniona.

— Za wszystko! — dodał szybko książę. — Ale trzeba żeby mi pieniądze były nim my tu butelkę dokończym. Rozumiesz: dwieście obrączkowych.
— Obrzezańców — dodał Wicek.
Żyd stał mocno zadumany, widać było że ważył jeszcze czy podpis księcia wart był tyle.
— Nie chcesz ty, da mi Szmul — ciągnął książę — pal cię licho!
— Dlaczego ja niémam chcieć! — odezwał się Fajwel — a kiedy termin.
— Jak rak świśnie! — odparł Wicek.
Żyd się zmarszczył.
— Na Nowy Rok — przerwał książę.
— A prowizye? teraz pieniądz jest drogi! — westchnął żyd.
Wicek się wtrącił i klapnął Fajwla po ramieniu.
— Nogi za pas! ruszaj po dukaty, a żywo... prowizyą dam jakąm dawał...
— Ja jeszcze żadnéj nie widział.
— Stoi przypisana do skryptu! — rozśmiał się Wicek...
Począł się targ żwawy, który książę zakończył, Fajwla zlekka wytrącając za drzwi.
Skutek jednak rozmowy był ten, że w pół godziny po tém, wniesiono do izby kałamarz, do którego wnętrza nalano trochę ciepłéj wody, pióro niechcące pisać i kawałek papieru z książeczki wydarty. Wicek napisał bujnym charakterem skrypt, cóś pod nim niewyraźnego naplątał zamiast nazwiska, a książę położył téż w dole sygnaturę i pieczęć swoję.
Dukaty które wyliczył Fajwel, głowa w głowę były wszystkie poobrzynane, na co już wcale nie zważano.
— Jedź książę do gospody — odezwał się raźno Wicek, całując go. Za godzinę od stóp do głów odnowiony stawię się...
— I razem do Melliniego?
— Tak! razem do doktora, ale, bez nazwiska!
Książę ruszył ramionami.
— Zaprezentuję mu kolegę ze Strasburga, wojewodzica, ale Ignotusa, Anonyma... — dodał wesoło — niech sobie głowę łamie nad zagadką!