— Co widzę! książę Kazio! — krzyknął Mellini, który go nawykł był tak od dzieciństwa nazywać.
— Tak jest! twój dawny pacyent, począwszy od wyrzynania pierwszych zębów. Widzisz! góra z górą! Przychodzę najprzód staremu przyjacielowi domu złożyć wyraz afektu mojego, a powtóre podziękować mu za to żeś mi przyjaciela ocalił — wskazał na Wicka.
— Mój kolega ze Strasburga, gdzieśmy razem z Zajączkiem byli: wojewodzic Ignotus...
Doktor zafrasowany dosłyszał tylko, „wojewodzic” i odezwał się — jak? jak?
— Ignotus! wojewodzic pragnący zostać anonymem! Dosyć że mój przyjaciel. Przyszliśmy ci się pokłonić i podziękować.
Mellini się zgiął, powitał i zapraszając do dworku, twarz przybrał wesołą.
Weszli wszyscy do saloniku, w którym stał klawicymbalik, a spojrzawszy nań Wickowi się westchnienie wyrwało, przypomniała się czarnobrewa śpiewająca.
— Dokądże to książę przez Lublin, bo juści nie do Lublina o te czasy, gdy trybunał vacat? — zapytał doktor.
— Do Warszawy na sejm! — odparł książę. — Zabawimy się tam ślicznie!
— I przyjaciel, pan wojewodzic, także? — dodał Mellini.
Książę nie mógł się wstrzymać od śmiechu, obrócił się do Wicka, który głową potrząsał.
— Ja, nie wiém jeszcze! — rzekł wojewodzic.
— A wiész — wtrącił książę nagle — co mnie tu téż do ciebie przypędziło? Pamiętasz, tę? to dziewczątko, co to po placencyi boso biegało? Ja doskonale czarne jéj oczy po dziś dzień sobie przypominam; obliczając dobrze, wypada mi że ta bosonóżka musi miéć lat blizko dwudziestu... Dyablem ciekaw ją zobaczyć!
Śmiał się.
— Tém bardziéj, że mój przyjaciel wojewodzic, mówił mi o cudzie piękności, który się tu u ciebie kryje, a nie może to być nikt inny, tylko moja bosonóżka!
Doktor przybrał minę bardzo seryo, prawie gniewną.
Wyraz ten jego twarzy trwał bardzo krótko, zastąpiła go ironia.
— Mości książę — odparł — niéma na co patrzeć; słowo daję: nie będziecie z niéj mieli ani Tomatysowéj, ani Bacciarellowéj, ani nic po-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/55
Ta strona została uwierzytelniona.