— Ja, jako świadomy miejscowości — rzekł wojewodzic — idę na zwiady. Czasu wojny, co na placu to nieprzyjaciel; jakiekolwiek zdobędę wiktuały, przyniosę...
Jednę ze świec wziąwszy w rękę, Wicek pokierował się wprost do pokoju Gawłowskiéj, w którym cały fraucymer znalazł zgromadzony i z trwogą oczekujący końca.
— Jéjmościuniu — rzekł — książę mnie tu przysyła, jako parlamentarza: jesteśmy głodni.
— A cóż ja mogę takiemu panu dać jeść! U mnie niéma nic! — krzyknęła ochmistrzyni. — My w domu zapasów nie trzymamy, a na miasto ja nie pójdę.
— Zgoła nic! — zapytał Wicek oglądając się po izdebce. — Jéjmościuniu, zrób choć kawy i daj do niéj choćby chleba. To nie są żarty, książę się ztąd nie ruszy: dał słowo!
Gawłowska załamała ręce i poczęła płakać, reszta sług poszła za jéj przykładem; jęk i łkanie rozległo się w izbie. Wicek przeciwko temu orężowi niewieściemu słabym się czując, drapnął.
— Wiész, mój książę — odezwał się powracając do salonu — źle z nami! Głodem nas wezmą! niéma nic w kuchni i wszystkie baby płaczą. Zdobyliśmy pozycyą, w któréj się nie utrzymamy. Oba z W. Ks. Mością uczyliśmy się strategii w Strasburgu, a przy pierwszéj wspólnéj wyprawie, książę okazałeś mi się wodzem nieosobliwym.
— Jestto coś nakształt tego przysłowia staropolskiego: „Złapał kozak tatarzyna, a tatarzyn za łeb trzyma! cha! cha! — począł książę. — Ale to ty wszystkiemu winieneś.
— Ja! a to mi się podoba! Cały plan kampanii jest W. Ks. Mości — odparł wojewodzic.
— A kto mi bosonóżką głowę zawrócił? — zawołał książę!
— Byłem nieopatrzny, żem o niéj wspomniał, takiemu bałamutowi, jak książę! — odparł Wicek.
— Słuchaj-że, nie doprowadzaj mnie do niecierpliwości — wybuchnął już poirytowany książę. — Poświęciłem się dla ciebie, spóźnię się do Warszawy, ograłeś mnie i jeszcze mi robisz wymówki.
— Boś na nie zasłużył — odparł równie żywo Wicek. — Najgorsza ze wszystkiego, że mi ta awantura u panny popsuje reputacyą. Niech W. Ks. Mość.... z pozwoleniem, biorą....
— Wojewodzicu mojéj duszy — krzyknął książę — mam nerwy poirytowane, milcz, bo się zwadzim!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/60
Ta strona została uwierzytelniona.