ny, gniewny, poszedł do miasta, a że miał sobie bardzo przyjaźnego przeora księży Dominikanów, nie tłómacząc mu się obszerniéj, na noc się do celi klasztornéj wprosił.
Jak tam przenocował, jemu tylko było wiadomo. W najgorszym razie przypuszczał, że książę, znany ze swych wybryków, może dosiedziéć załogę do północy, ale dom jego w końcu opuści. Rano więc, pożegnawszy księdza przeora, który ciekaw był bardzo dowiedziéć się, co tu starego sprowadziło, a nic z niego dobyć nie mógł, poszedł Mellini na Winiary. Po drodze jednak, choć przechodził mimo dworku pani Strańskiéj, nie zabrał Pepity, chciał się wprzódy przekonać, jak rzeczy stoją w domu.
Była godzina ósma, gdy tyłami dostawszy się do siebie, zaszedł do Gawłowskiéj.
Ochmistrzyni spała w fotelu.
— Kiedyż poszli? — spytał rozbudzonéj.
— Albo poszli? — odparła Gawłowska.
— Jakto? są jeszcze? — krzyknął doktor.
— A byli niedawno — jąkliwym głosem poczęła ochmistrzyni. — Całą noc pili i w karty grali. Nad ranem książę się wyciągnął na kanapie, a ten drugi, co był ranny, zestawił sobie krzesełka, pod głowę dywanik ułożył i.... śpią!
Mellini słuchał uszom nie wierząc; twarz mu gniew rozpromienił. Zląkł się, żeby Pepita w nieświadomości położenia nie powróciła nagle od Strańskiéj i nie mówiąc słowa, wrócił nazad, aby przestrzedz siostrzenicę.
W dworku wdowy Imci pani Strańskiéj wszystko już było oddawna na nogach. Pepita, nie mogąc na ulicę, wyglądała niecierpliwiąc się przez okna ogrodowe, azali się nie doczeka wyzwolenia. Trochę się gniewała za tę zbytnią pieczołowitość i tchórzowstwo wuja, gotowa nawet w oczy mu powiedziéć, że ona wiele się księcia nie obawiała i potrafiłaby mu dać odprawę.
W tém usposobieniu zastał ją wchodzący Mellini.
— A cóż? wujaszku? — odezwała się podchodząc ku niemu — długo ja tu siedziéć będę?
— Albo ja wiem! — zawołał doktor — z tymi panami, to jak z drapieżnémi zwierzęty; nigdy nie można być pewnym, że ci się oswojony nie rzuci do oczów: nawet trefne ich żarty, do wnętrzności człowiekowi dojadają.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/62
Ta strona została uwierzytelniona.