— Cóż się stało?
— Siedzą bestye u nas i czekają, ażeby piękną Pepitę zobaczyć. Wypili w nocy trzy gąsiorki najlepszego wina. Z saloniku zrobili chléw, oberżę i śpią teraz.
Pepita się rzuciła trochę gniewnie, ale i z pustotą dziecka.
— Nie może być!
— Mówię jak jest — zawołał doktor.
Dziewczę, widząc wuja przybitym, nabrało śmiałości.
— Panowie jak panowie — odezwała się z przekąsem — ale téż i kochany wujaszek winien.
— Zapewne! ja! — bąknął stary.
— A tak! — kończyła ośmielając się Pepita. — Cóżto ja dziecko jestem czy co? Czy oniby mnie oczyma zjedli? Zobaczyłbyś jakbym sobie z tymi zuchwałymi ichmościami dała radę!
— Ja nie chcę, abyś z nimi nawet znajomość zabierała, nie chcę! — odezwał się doktor. — Kto wié, jaką siłę szatańską mają ich oczy i słowa.... Widziałem przykłady! Wolę....
— A tymczasem ich fantazyi a mojéj niewoli końca nie będzie! — odezwała się nadąsana Pepita. — Oni się uprą, wujaszek téż uparty bez potrzeby, a ja tu w komornem.... i wstyd mi. Śmieją się ludzie!
Chwilkę się zatrzymała.
— Niech mi wujaszek da rękę — rzekła — chodźmy śmiało, a jeśli ich w kwadrans z domu nie wyprawię! No.... zobaczysz!...
Mellini się zawahał.
Pepita dąsała się jak popsuta jedynaczka.
— Wuj tego nie widzi, że to śmieszne! słowo daję! Jakież mi może grozić niebezpieczeństwo? Cóż oni mi mogą zrobić?
W téj chwili przyszło jéj na pamięć, jak brutalnie porwał się do niéj z całusem ów Wicek, zarumieniła się i umilkła.
Doktor, któremu dokuczało zajęcie domu, nieład i przerwa w jego regularnym życia trybie, nawpół był zachwiany w postanowieniu.
Pepita to dostrzegła.
— Idziemy! — zawołała — trzeba to raz przecie skończyć.
Nie była ubraną, ale jéj w tym zaniedbanym stroju było może lepiéj do twarzy, niż w napół modnym. Nie myślała téż czynić księciu tego honoru, by się do niego fiokować.
— Wprost pójdziemy — powtórzyła rezolutnie — pokażę się im: zagadają, odpowiem, i będą musieli iść precz!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.