P. Wincenty ukazywał się na ulicach z dawną swą butą, i po winiarniach gościł, a burszował i wyrabiał dziwy. Mówiono, że kogoś, urazę doń mając, zmusił sześć razy przez kij skakać, i wypłazował, kilku niewinnych poobcinał. Bano się go powszechnie i z drogi mu schodzono. Ale przytém hojny był: poił, przegrywał, karmił, i w wesoły humor wpadłszy, śmiech z sobą przynosił, że się ściany trzęsły. Co robił w mieście nikt nie mógł odgadnąć. Zjawiał się, znikał, kilka dni wszędzie go było pełno, potém tydzień ani zobaczyć. W garkuchniach i winiarniach to płacił długi, to zaciągał nowe, — pańsko się znajdywał i żydzi mu, mimo jego impetów, gniewów, zrzucania jarmułek, pieniędzy pożyczali.
Chodziła wieść, że to był syn marnotrawny wielkiego magnata, ukrywający swe nazwisko... Żydkowie pocichu jednak to nazwisko sobie do ucha podawali.
Niektórzy z nich w chwalebnym zamiarze wyśledzenia zatrudnień i stosunków zagadkowego młodzieńca, starali się kroki jego badać. Wiedzieli, że codzień wychodził na Winiary, i tam znikał. U Seliga Pesztanera jednak od owéj nocy pamiętnéj nigdy go nie widziano.
Mocniéj interesowany w téj sprawie Fajwel, wiedział, że bywał i przesiadywał często u pani Strańskiéj, i jakoś ramionami ruszał na to, jakby mu się to bardzo dziwném wydawało.
Pani Strańska, imieniem Balbina, zowiąca się wdową, mająca małą pięcioletnią córeczkę, była osobą jeszcze młodą, i dosyć nawet przystojną. Mieszkała we dworku kupionym na jéj imię przez wielkiego dygnitarza koronnego, którego miała być jakąś krewną, nie wiadomo — po mieczu, czy po kądzieli. O mężu swoim, ś. p. Strańskim, ani ona nigdy nic nie mówiła, ani ktokolwiek wiedział, co był za jeden. Pełnomocnik dygnitarza wypłacał jéj dosyć nieregularnie pensyą, która przy dworku, cale porządnym, starczyła na życie.
Pani Strańska zresztą była nadzwyczaj surowéj moralności osobą, niesłychanie pobożną, z pewną ostentacyą nawet, i nie czyniła wstydu dygnitarzowi, który się nią opiekował. Poświęcała się wychowaniu pięcioletniéj swéj Helusi, praktykom religijnym bardzo ostrym i cokolwieczek téż zbieraniu gawęd i plotek ulicznych, bez których trudnoż bo wyżyć cnotliwéj osobie, gdy sama z pola zszedłszy, nieprawości ludzkich zostanie spektatorką.
Powierzchowność pani Strańskiéj ze wszech miar była dystyngowaną.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/70
Ta strona została uwierzytelniona.