tak, ale tak, że surowa nader w zabieraniu znajomości pani Strańska uległa czarowi téj fizyognomii, nietylko go nie odstręczyła, a na zapytanie odpowiedziała, i wcale nieopatrznie dała mu z sobą zawiązać rozmowę. Była sama, w ulicy jakoś nie było nikogo, młodzieniec się jéj wydał ekstra-dystyngowany, a był nadzwyczaj przystojny.
Przystąpiwszy zrazu do wdówki z respektem i niby nieśmiało, w bardzo krótkim czasie zmienił ton ów nieznajomy. Przysunął się jéj do ucha i począł:
— Paniunciu, dobrodziejko najłaskawsza, jest tego nader pilna potrzeba, daj mi z sobą pomówić na osobności.
Oburzyła się i tonem i poufałością niezmiernie pani Strańska, najeżyła, nasrożyła, i miała już na ustach: a cóż to jest? czy coś podobnego, gdy młodzieniec jéj przerwał:
— Panno Balbino!
Jak piorunem rażona stanęła, zbladłszy mocno wdowa.
— Panno Balbino, ja Miecznika doskonale znam, historyą waszą wiem; bądźmy przyjaciołmi, bo mogę miéć język długi: będziemy przyjaciołmi, a będzie nam z tém obojgu dobrze.
Nikogo jakoś w ulicy nie było, młodzieniec bez ceremonii ją ujął wpół: wyrwała mu się zaraz, ale koniec końców poszedł z nią do jéj dworku. A że niewiadomo dlaczego ulicą iść do niego nie chciał czy on czy ona, poszli ogrodami i ścieżką z tyłu.
Młodzieniec ten, nie kto inny jak Wicek Szarzak, zwany wojewodzicem, przybywszy do dworku z panią Strańską, zamknął się z nią na konferencyą i siedział dwie godziny.
Gdy wyszedł, byli z sobą w jak najpiękniejszéj zgodzie, przed służącą go nazwała kuzynem, szeptali coś, śmieli się... i... nazajutrz odwiedziny w innéj porze się powtórzyły. Do zupełnego przyszli widać porozumienia, gdyż pani Strańska nawet odwiedziła, wracając z nabożeństwa, swojego kuzyna, mając mu coś ważnego do zakomunikowania.
Tegoż dnia wieczór, albo raczéj pod wieczór, Pepita była zaproszona na kawkę do przyjaciółki. Zaczęły z sobą zwykłą rozmowę o przeniewierstwach męzkich.
— A ja powiadam — wtrąciła w nią Strańska — że jak która z nas umié sobie radę dać, to niéma takiego mężczyzny, z którymby nie zrobiła co chciała. Jak Boga kocham, jak mamę kocham!
Strańska to zaklinanie się lubiła.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.