pi, a potém to jakiś wielki pan, i mówią wszyscy że wniwecz popsuty, pijak, burda!
— Co znowu! co znowu! — przerwała Strańska. Pijak! burda! a od czegóż młodość? a który z nich inny? ale to się potém tak zmienia że ani poznać. Położy łapki przed tobą, ani go będzie poznać. Co ma do tego że wielki pan? Jak go rozkochasz, to się ożeni!
Pepita usta jéj zatuliła. Tajemnie żywione uczucie, wzmożone nagle tym wybuchem przerażało ją.
— Nie mów — zawołała — nie zawracaj mi głowy! oszaleję. Po co mam się rozmarzać daremnie.
— Wcale nie daremnie — przerwała Strańska — tylko mnie słuchaj, a ja ci ręczę że będziesz go miała...
Pepita schwyciła ją za ręce, i z naiwnością dziecka, poczęła je całować.
— Balbisiu nie mów! oszaleję!
Strańska się rozśmiała.
— Jak ty mu to pokażesz odrazu że go tak kochasz, no! toś przepadła. On nad tobą, nie ty nad nim będziesz panować.
— Ale gdzież, jak ja mu to mogę pokazać, kiedy ja go już w życiu nie zobaczę może.
Wdowa się na chwilę zamyśliła, podeszła ku niéj i szepnęła:
— Przysiąż mi że wujowi ani słowa!
Pepita się zlękła trochę i zawahała. Kryć się przed tym dobrym wujem, który ją tak kochał, sumienie niedopuszczało; ale miłość biła w sercu tak gwałtowna. Włoska krew się w niéj odzywała. Opuściła główkę zadumana.
— Nie bój się — szepnęła Strańska — Mellini się późniéj na wszystko zgodzi, będzie rad, ale teraz on nic wiedziéć niepowinien.
Pepita oczy czarne na nią podniosła.
— Ty go znasz?
Strańska głową dała znak potwierdzający.
— On tu jest?....
— Dla ciebie tylko się tu został — szepnęła kusicielka. Głowę mu zawróciłaś, szaleje; na kolanach błaga aby się mógł widziéć i zbliżyć.
— A! nie! nie! to nie może być! — zakrzyknęła Pepita — jest gwałtowny, napastliwy... Ja go kocham, ale ja się go boję.
— Przecież ja na krok od was nie odstąpię — dodała Strańska.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/75
Ta strona została uwierzytelniona.