ni, że się zuchwalec doigra wreszcie, że go drugi raz palestranci naprawdę dobiją.
Wojewodzic pokiwał na to głową. Nie obchodziło go wiele, że doktor się o nim tak złośliwie wyrażał; niecierpliwił się, że zadługo siedział.
Pepita czerwieniła się, słuchając, i mięła chusteczkę w rękach, wdowa pokaszliwała, aby głosu Melliniego nie dopuścić do uszu ukrytego wojewodzica. Jakby na złość doktor zasiedział się dłużéj niż zwykle, nareszcie za laskę wziąwszy pożegnał gospodynią, zalecając siostrzenicy, aby i ona nie bawiąc, wracała do domu.
Mamyż opisywać scenę, która nastąpiła po wyjściu doktora?
Wedle umowy, wojewodzic powinien był pozostać w gabinecie aż mu otworzą i wezwą go; ale nie wytrzymał i nie posłuchał, wyrwał się natychmiast, biegnąc do przestraszonéj Pepity.
Pierwszy, ów gwałtem wzięty pocałunek, mógł już dać miarę, jak się gorączkowy młodzieniec będzie z ukochaną obchodził. Miłość to była wojewodzica dla mieszczanki, przybrała więc ówczesne formy poufałe i napastliwe; ale na pierwszym kroku piękna Włoszka odtrąciła natręta i zmusiła go do przyzwoitszego zachowania się z sobą. Pogroziła, że ani chwili nie zostanie dłużéj, stała się dumną i gniewną prawie: piękny Wicek musiał się stać polityczniejszym nieco. Pomimo to i ręce gwałtem pocałunkami okrywał i przysiadał się zbyt blizko i odrazu tak poufale ją zwał swą najdroższą Pepi, że mu się trudno było obronić. Włoszka była seryo i prawie łzawa, on wesół i roztrzepany. Nim się do pewnéj harmonii jakiéjś nastroili, upłynęło pół godziny. Pepita wstała i zapowiedziała, że odchodzić musi. Napróżno było błaganie. Na stronie zaś na ucho oświadczyła wdowie, że nazajutrz nie przyjdzie, jeżeli wojewodzic słowa nie da, że będzie przyzwoitszym.
Wicek słowo dawał na wszystko, czego po nim wymagano, z mocném postanowieniem niedotrzymywania.
Przypomniéć sobie trzeba, że to była chwila tak dziwnego obyczaju, iż w salonie wojewodzicowéj Mścisławskiéj, matki księcia, francuz Mehèe, widział młodego generała nieznajome panie całującego publicznie w ramiona. Młodzież bujna, do któréj należał właśnie wojewodzic, pozwalała sobie nad miarę. Nie mógł więc pojąć zepsuty Wicek, ażeby to, co w salonach uchodziło, w dworku miało być mu wzbronioném.
Po wyjściu ślicznéj Pepity, nagrodził sobie zuchwałém obejściem
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/78
Ta strona została uwierzytelniona.