Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/79

Ta strona została uwierzytelniona.

się z wdówką, która wprawdzie krzyczała zcicha, ale za złe, poufałości, ładnego chłopca nie brała.
— Niech sobie to pan wojewodzic powie — odezwała się w końcu — że to jest pieszczone dziecko, które wymaga, ażeby padać przed niém i szanować je! Pan tu tak obcesowo nic nie wskórasz....
— Rozumiem — rzekł Wicek — potrzeba chytrości węża, zawracania oczów, westchnień, słów jedwabnych: no! to i to potrafię, bo szalenie ją kocham!...
To mówiąc pocałował wdowę, która krzyknęła i rozśmiała się i wybiegł.
O kilkanaście kroków od dworku spotkał jednego z tych sześciu, którym dał naukę, stojącego jakby na posterunku.
Był to niejaki Pusterski, urwisa kawał, który dostawszy od wojewodzica tęgie płazy, chociaż mu palec na palec założywszy przysięgał, że on go nie rąbał, przywiązał się dziwnym sposobem do niego.
Zbity i złajany przeprosił wojewodzica, pocałował go w rękę i prosił tylko o pozwolenie, aby mógł mu służyć i dowieść, jak go weneruje. Wicek, jak wszyscy ludzie jego temperamentu, lubiał się otaczać takiemi służkami. Poił go, drwił z niego, posyłał, posługiwał się nim, dawał mu czerpać z swojéj kieszeni, a gdy był sam, tęsknił za tym cieniem, do którego przywykł, że się za nim wszędzie włóczył. Spostrzegłszy go wojewodzic uśmiechnął się i pomyślał, że ani pudel nie mógłby służyć mu wierniéj. Poszli tedy razem do miasta.
Pusterski nie ważył się nigdy iść obok wojewodzica, towarzyszył mu z lewéj strony, o pół kroku idąc za nim, słuchając, śmiejąc się i potakując.
— Słuchaj ty trutniu! Pusterko! — rzekł mu Wicek — kiedy ja tu chodzę, na Winiary, nie potrzebujesz mi następować na pięty! rozumiesz! Zobaczy cię kto że tu stoisz i czekasz, a widują cię ze mną, zaraz zwąchają, że ja tu téż być muszę.
— A! prawda! — odezwał się Pusterski — jak Boga kocham. A pan nie chce, żeby ludzie wiedzieli, że do téj dewotki chodzi!
Zaczął poprychiwać.
— Tę Strańską, proszę jaśnie wojewodzica, to tu caluśkie miasto zna, a myślą wszyscy, że do niéj ani się zbliżyć, tak świętościami obłożona, a tu! cha! cha!...
— Nie pléćże i ty! a gębę stul! — dodał Wicek.