dzić lub ociągnąć, przez nikogo się to nie dało zrobić, tylko przez niego. Robił albo darmo dla przyjaźni, albo za grube pieniądze, których nigdy nie brał dla siebie. Na migi pokazywał że wszędzie coś musiał wtykać.
Człowiek był dowcipny, najmilszy w świecie, zawsze wesół, zdający się wiecznie próżnować, w ciągłych przejazdach, lataninie, na stu miejscach jednego dnia nie znużony. Czasem grywał faraona do czwartéj rano, gdy o dziesiątéj miał w sprawie głownéj przed kratkami stawać.
Nie było prawie praktyki ażeby się Daliborskiemu co nie powiodło. Cisnęli się téż doń wszyscy, a kto go miał, mógł spać spokojnie. Zkąd ten geniusz uniwersalny, który wszystko umiał i znał się na wszystkiém, wyszedł, gdzie się uczył, dochodziły o tém głuche podania, pewności nie było. Daliborski nie mówił o swéj przeszłości, zdawał się ją chcieć zataić.
Na ucho szeptano że był dzieckiem naturalném jednego z dostojników wielkich, męża znaczenia niezmiernego w Rzplitéj, jednego z najrozumniejszych ludzi w kraju, który mu dał wychowanie i wyprowadził go w świat. W istocie bardzo młodo miał sobie powierzone interesa księcia kanclerza, ale to nic nie dowodziło, i plotka mogła być bajką.
Ów Daliborz z którego się pisał Daliborski był maleńką wioszczyną na Podlasiu, z któréj wyżyć nawet ubogiemu szlachetce byłoby trudno. O rodzicach głucho było zupełnie. Zjawił się w Lublinie z silną protekcyą, a z nierównie większą zręcznością; w przeciągu roku potrafił się wśrubować wszędzie, a lat kilka starczyły mu do zajęcia stanowiska przeważnego.
Wszystkich starych w kąt zapędził. Służyli mu, kłaniali się, radzili; pomagał chętnie, ale wrazie potrzeby trzeba téż było być na jego rozkazy.
Przed kratkami miał Daliborski wymowę łatwą, świetną, porywającą. Gdy się odezwać zapowiedział, tłumnie cisnął się do sali kto mógł. Mecenasi między sobą, pocichu, krytykowali jego znajomość prawa niedostateczną, wykręty niezręczne, pewne lapsus linguae, które mu się trafiały; ale, mimo to, słuchając go, czuli się zachwyceni: przekonywał, głuszył, podbijał. Więcéj w tém było zręczności niż nauki i logiki, więcéj może kuglarstwa i komedyi niż wymowy poważ-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.