— Zrobię wszystko co mogę, daję słowo. Oprzeć się gdy te śliczne usta proszą, któżby był w stanie? A pani wiesz, żem ja oddawna niewolnikiem jéj wdzięków... Dla pani w ogień i w wodę.
— Moja wdzięczność będzie bez granic — odezwała się wojewodzina — bez granic.
I podała mu rękę.
— Przyznam się pani — rzekł mecenas po chwili cichéj bardzo rozmowy — że zbliżenie się do niego dość jest dla mnie wstrętliwe, ale, cóż robić, sprobuję.
To wiém, że jaki on jest, to jest, ojca kocha, i że skłonić go do wytoczenia mu procesu, będzie rzeczą bardzo trudną.
— Trudną! dla ciebie! zapominając się i coraz większą okazując poufałość, jakby z dawnych pozostałą stosunków, wojewodzina. Trudną! z takim opojem, który pół dnia jest nieprzytomnym i podpisuje niepatrząc co mu podstawią. Trudną, dla Daliborskiego!
— Wszystko to prawda — odrzekł mecenas — podpisuje z zaufaniem, ale téż zdradzony tak łatwo zabić może... To go nic nie kosztuje!
Pogardliwą minkę zrobiła wojewodzina.
— Żebyś ty, na niego, nie znalazł sposobu!
— Ja nie mówię ażebym go nie miał znaleźć, ale wskazuję trudności!
— Aby mnie do wdzięczności pobudzić! — śmiejąc się sucho, dodała, wojewodzina — nie bój się, mówiłam, powtarzam, wdzięczność bez granic!
Mecenas wziął ją za rączkę i długo trzymał przy ustach, patrząc jéj w oczy. Kobiéta czuła że zwyciężyła... Pogroziła mu trochę, przysunęła się i szeptała długo.
— Niepotrzeba nawet procesu — dokończyła — dość będzie najmniejszego dowodu że o nim myślał, że zamierzał. Ojciec tęskni, ojciec go kocha, wierzy w jego poprawę. Próbował mnie dla niego przebłagać. Chciał już przebaczyć synowi marnotrawnemu...
Oczy się jéj zaiskrzyły.
— O! póki ja żyję! nie dopuszczę! nie! Albo on, albo ja...
Uspokoiła się nieco.
— Znasz wojewodę — ciągnęła daléj — zestarzał bardziéj jeszcze, słaby jest, mam nad nim władzę; ale pomimo moich starań, tego pierworodnego swojego zapomnieć nie może.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Syn marnotrawny.djvu/93
Ta strona została uwierzytelniona.