— Celuniu! kochanie, ofuknął się brat, na później o tem rozmowa, a teraz natężmy siły nasze by wywołać ostatniego i upartego ducha; będziemy mieli czas rozprawiać, sądzić, sprzeczać się gdy skończymy.
Znowu tedy zamilkli wszyscy, siedzą, ale stolik milczy jeszcze, podkomorzyna pierwsza niecierpliwić się zaczęła.
— A to coś upartego, zawołała żywo, tożby już mógł przemówić jak drudzy.
— Kochana mamo, milczmy, bo to przerywa działanie j przedłuża je... odezwał się Henryk.
Ja spojrzałem w tej chwili na Nieklaszewicza, którego fizjonomja pociągała mnie fantastycznością swoją; nie wiem czy skutkiem wypitego z herbatą rumu, czy zmęczenia, zdawał się drzemać choć oczy miał otwarte i słupem stojące: nikt prócz mnie nie uważał na stan jego, ale ten był nadzwyczajny. Ręce rozpostarte drgały konwulsyjnie, twarz była jak mur blada, usta sine, pot zimny wielkiemi jak groch kroplami oblewał mu czoło, brwi miał ściągnięte, a usta z jednej strony wyraz jakiś złowrogi.
Wtem ze stolika nie mowa, nie śpiew, nie szmer, ale krzyk się dał słyszeć tak przeraźliwie bolesny, żeśmy wszyscy zadrżeli nań przerażeni. Jeden tylko nieustraszony pan Henryk, nielitościwy w swoim zapale, pospieszył z pytaniem zwykłem, które się dziwnie z jękiem ducha zmięszało.
— Kto jesteś duchu?
— Nieklaszewicz! Hieronim Nieklaszewicz! odpowiedział stolik.
Osłupieliśmy wszyscy, patrzę, Nieklaszewicz ani ust nie otworzył, głos wyraźnie wychodzi ze stołu; inni także podnoszą oczy na biednego rezydenta i sprawy sobie zdać nie umieją z tego co się dzieje. Nieklaszewicz ani się rusza i siedzi jak przykuty.
— Cóż ty tu robisz? opamiętawszy się, spytał pan Henryk.
— Zaczynam pokutę za życia, odparł głos bolesny i drżący, przykuty do stołu, jakem był losem przykuty do waszego domu, do fantazji, dziwactw i dumy waszej.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Trapezologjon.djvu/105
Ta strona została skorygowana.