Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Trapezologjon.djvu/115

Ta strona została skorygowana.

Choć obcy, widząc że się na jednę z najniedorzeczniejszych robót zanosi, ośmieliłem się otworzyć usta, dodam jednak, że po ludzku, nimem się na tę zdobył odwagę, obejrzałem się wprzódy czy burza przeszła i czy w przypadku złego mojej rady przyjęcia, mogłem jechać dalej... Szczęściem niebo się rozjaśniało coraz, a wieczór obiecywał być pogodnym; zebrawszy się więc na cywilne męztwo wyrzeczenia prawdy; rzekłem z uśmiechem:
— Pozwolicie mi państwo przerwać na chwilę zajęcie?
Pan Henryk dosyć niechętnie głowę odwrócił.
— Po co mamy w przyszłość zaglądać? Nie jest li to prawdziwie opatrznem zrządzeniem właśnie że jej przed nami nie widać? Któż zyszcze na jasnowidzeniu jutra? Życiu odejmie to wszelkie zajęcie, siły, nadzieje.... Co do mnie, gdyby mi chciano wróżyć, gdybym mógł zajrzeć za zasłonę tajemnic nieradbym jej nigdy podnosić. Zyskał kto na proroctwie przyszłości? Każdego ona napełnia strachem, drżeniem i łzami, bo na dnie każdego żywota musi być zaród nieszczęścia jak jest zaród grzechu! Po co spieszyć z pożarciem tego co nam przeznaczone, gdy życie i tak jest krótkie!
— Ależ panie dobrodzieju, przerwał Nieklaszewicz... co to panu szkodzi, że drudzy się poradzą?... właśnie można się pokierować.
— Jestli nieunikniona przyszłość której się dowiedzieć chcecie? cóż na nią poradzicie, odpowiedziałem, a jeśli uniknąć jej nie można, cóż to za wieszczba? jaka prawda?
— Ale zawsze dobrzeby.... a to rzecz tak ciekawa, mruknęła panna Celestyna widocznie z moich argumentacji nie rada, zresztą co to panu szkodzi?
— A co to państwu pomoże?
— My w to nie wierzym, to tylko igraszka!
— Igraszka! z czem? z losem? z przyszłością, z wielkim nieznajomym??