Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Trapezologjon.djvu/123

Ta strona została skorygowana.

— A! zawołałem z głębi duszy pojąc się tym widokiem spokoju, ciszy i wypoczynku, — czemuż ludzie zamiast głosu nóg stołowych nie słuchają tej pieśni ziemi, która się o ich uszy obija, tych dźwięków wielkiej całości, od której ich odrywa zepsucie i samolubstwo, czemu nie starają się zrozumieć co do nich mówią drzewa kwitnące, biegące wody, szumiące wiatry, malowane niebiosa i ptactwo powietrzne i zwierz leśny? Czemu nie usiłują przypomnieć sobie znajomego języka, którym mówili u wrót raju z całą naturą? czemu nie słuchają głosu aniołów stróżów i duchów dobrych co ich otaczają? czemu? czemu????
Pytałem długo.... a za całą odpowiedź wiatr mi szumiał na równinie i w dali gdzieś zakrakało złowrogo przelatujące kruków stado.




PRZYPISEK.

W tym roku przejeżdżając przez miasteczko N..... niedaleko Monplaisir i Berbeciów, niezmierniem się zadziwił spotkawszy na ulicy o kiju idącą postać niezmiernie do kogoś widzianego niedawno, ale którego nazwiska przypomieć sobie nie mogłem, podobną. Wpatruję się.... łamię głowę, ów przechodzień wita mnie ukłonem, i poznaję nareszcie Nieklaszewicza.
Zatrzymałem się, a że groblą długą jechać mi trzeba było do promu, wysiadłem by ze starym pogadać.
— Jak się pan masz? co tu robisz? zacząłem zrazu; co porabiają w Monplaisir i Berbeciach?
— Co oni tam robią, nie wiem doprawdy, a ja w miasteczku sobie zamieszkałem...... odpowiedział mi chłodno.
— Jakto? rozstałeś się pan z podkomorzym?
— Przecież mi to owego pamiętnego wieczora wyprorokowano! rzekł z uśmiechem.