kłych naprzeciw skrzywionego ust kąta, odpowiadające zgięciu ramion, a szczególniej pełen niespokoju charakter fizjonomji, wielkie na mnie zrobił wrażenie; poczułem wstręt nieopisany do niego. Musiał i on doznać tegoż samego uczucia na widok natręta, gdyż jednem okiem swojem wyszczerzonem, a drugiem powieką nawpół pokrytem pilno mi się przypatrywał, jakby chciał odgadnąć kto byłem, i po com przyjechał.
Pan Henryk rozprawiał tymczasem, szczególniej na słuchaczy obrawszy ojca i matkę, a mnie za konfirmatora.
— Tak, kończył z głową podniesioną i tonem doktora mówiącego z katedry, przyszły czasy potężnych odkryć, przyszła era ducha i jego rozwoju... Duch tryska zewsząd by się zlać w ognisku duszy ludzkiej, do jedności. Obrót stołów jak zawsze drobnostka, poczyna epokę nową i wielką, od kropli z lodów alpejskich rodzą się rzeki ogromne... Zaledwie się poczęły obracać: jużci mówią, zgadują, prorokują.
— A toż co? przerwał ojciec... niechże kręcą się to jeszcze, przyczyna być może fizczyna, ale żeby mówić miały...
— A kiedy mówią! i co gorsza wróżą, zgadują, opowiadają i rozumują.
— Co? oszalałeś? ruszając ramionami rzekł podkomorzy.
— Ale tak jest! widziałeś papa jedno, możesz zobaczyć i drugie...
— Nie żartujże ze mnie! dodał po cichu.
— Ale to najprawdziwsza prawda... Stoły gadają...
— Jakimże sposobem?
— Nogami! zawołał pan Henryk.
— A toż być trzeba głupim jak stołowe nogi, by temu uwierzyć! krzyknął podkomorzy.
— Ojcze kochany, przerwał uczony pneumatolog, w rzeczach ducha nie ma niepodobieństwa. Siadajmy i probujmy...
— Mnie jeszcze od pierwszego doświadczenia ręce drgają, niechętnie odezwał się podkomorzy, dziękuję,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Trapezologjon.djvu/27
Ta strona została skorygowana.