Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Trapezologjon.djvu/31

Ta strona została skorygowana.

— Źle pytacie! źle pytacie! dał się słyszeć głos cichy ale wyraźny...
Podkomorzy i ja, jakbyśmy uszom wierzyć nie chcieli, zbliżać się poczęliśmy powoli...
— Źle waćpanowie pytacie! powtórzył stolik.
— Jakże pytać mamy? przerwał ośmielając się pan Henryk.
— Kto jesteście rzekł stolik...
— Dlaczego podchwycił pan Henryk.
— Bo nas kilkoro...
Gdy to się wyraźnie i coraz wyraźniej o uszy nasze obiło, podkomorzy pobladł, a całe towarzystwo znalazło się w najprzykrzejszem w świecie położeniu.
Proszę sobie wystawić grono niedowiarków którymby nielitościwa ręka rzeczywistości cudem oczywistym dała w twarz nagle i niespodzianie.
— Któż teraz z was za ten stolik gada te głupie żarty, rzeki podkomorzy ruszając ramionami.
— Ale na honor papo, głos wychodzi z pod nóg naszych! odezwała się panna Celestyna bledniejąc...
— Pierwszy tego rodzaju fenomen, dodał pan Henryk... ale dla ducha nic nie ma niepodobnego. Mogę papie dać słowo honoru... że nikt z nas ust nie otworzył... tylko mu nie przerywajmy...
— Nie przerywajmy! powtórzyli wszyscy, a ja bojąc się podejrzenia o podpowiadanie, jak to bywało w klasie między uczniami, odsunąłem się w sam kąt pokoju.
— Kto jesteście? odezwał się pan Henryk z powagą zasiadającego na indagacji sędziego...
Trochęśmy na odpowiedź czekać musieli, aż głosik z pod stołu znowu się dał słyszeć wyraźny, ale cichy, póki się nie rozgadał i nie wzniósł coraz wyżej.
— Duchy na pokucie!
Na te słowo podkomorzyna jeszcze bardziej pobladła, podkomorzy głową pokiwał i ramionami ruszył.
— Jest nas tu siedmioro... trzy duchy mieszkające w trzech nogach, czwarty w blacie na wierzchu, piąty w karuku, szósty w ćwieczku którym przeszłego roku