Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Trapezologjon.djvu/46

Ta strona została skorygowana.

szedłem na smętarz tylko. Ale nie łapmy ryb przed niewodem.
Muszę naprzód oczyścić się z podejrzenia, jestem pewien, że i mój poprzednik, duch z nogi pierwszej, który wam się spowiadał, musiał winy swoje zwalić na kogoś, nie myślcie, żebym i ja tego niepotrafił zrobić; myśmy tak pono jak w turmie zbrodniarze, z których każdy zaczyna swoję powieść od tego, że nic nie winien... Otóż i ja nie winien jestem wcale, że w stołowej nodze siedzę i siedzieć będę póty, póki mojej ody do Priapa, epigrammatów et sic porro na świecie nie stanie... A odę tę znacie? z uśmiechem duch spytał.
— O ho! jakże nie!! wyrwał się śmiejąc podkomorzy, to ten filut Węgierski!
— Wystawcie sobie ichmość, dodał duch żywo, siedzieć na pokucie jak ja, a być zmuszonym prosić w duchu, żeby pamięć dzieł moich zaginęła, bo inaczej uwolniony nie zostanę. Z jednej strony w tej kwaterze bardzo mi niedobrze, z drugiej nie chciałoby się, żeby o mnie ludzie zapomnieli... Między młotem a kowadłem!! Ale o czemże mówiliśmy?
— Żeś waćpan panie szambelanie nic nie winien.
— Bodaj was z szambelanem! a! długo mi jeszcze widzę przyjdzie tu odsiadywać rekolekcje! Ba! ale bonne mine à mauvais jeu... nie moja w tem wina! ma foi! Jakżem się paziem, wszedłszy na dwór XVIII. wieku nie miał popsuć?
Powiem wam jak mi się zdało życie w początku! miałem twarzyczkę ładną, dowcip łatwy, une certaire position sociale nikt mi nie powiedział, że to są fraszki i bałamuctwa, wziąłem to na serjo i na tem zbudowałem los cały. Jadłem życie łyżką i całą gębą, ale cóż, gdym jeszcze się nie dosmakował go, jużem oskomy dostał. Dalej kpiłem z siebie, z drugich, z życia tego i grałem w karty! ta namiętność jeszcze mnie jakoś trzymała, inaczejbym się na śmierć zaziewał. Niekiedy robiłem sobie satysfakcję kpiąc i przypatrując się cudzym głupstwom, bo mi się świat wielki