wydawał wertepem... to mnie także trochę bawiło... nie byłem nieczuły na applauzy ludzkie, miłość własna ostatnia podobno obumiera w człowieku i kiedy ta bić przestanie, nie pytaj już serca i pulsu, pewnie po człowieku! Ot jak się to żyło! ha! ha! Niezgorzej, póki było zdrowie, pieniądze, młodość i służyło mięso, ale jak się tego powoli przebrało, postrzegłem, żem się za kuso wybrał w drogę.
Przeżyłem dany mi zapas prędko i kiepsko; były w nim wprawdzie chętki dobrego, popędy szlachetne, oburzenie na złe, zachęta dawana cnocie, nigdym pióra nie sprzedał, nigdym zbrodni nie pobłażył, nigdym złotemu cielcowi nie bił czołem, i gdy w fioletach Naruszewicz błaźnił się kadząc pod nos za lada łaskę, gdy czuły Karpiński stękał za instancją Justyny dopraszając się starostwa, gdy inni wyciągali ręce jak lirnicy nad gościńcem w czasie jarmarku, jam chłostał niepoczciwych, jam szydził z łajdaków, a schylałem czoło przed obywatelską cnotą mężów w kraju zasłużonych.
Ale to wszystko jeszcze zbawić mię nie mogło: obok maluczkiego dobra, wielem zasiał złego piosnką plugawą, i ogryzki a odrobiny życia dawałem tylko sprawie powszechnej, gdym je całe poświęcić był obowiązany... Słuchajcie... wiecie zapewne choć główne wypadki mojego życia?
— Nie! nie, rzekł pan Henryk...
— Jakto? nic?
— Nic!
— Patrzcie! życie spełzło, a oda do Priapa została! w człowieku z ciała i mięsa ostatnie pruchnieją kości, w człowieku ducha i myśli ostatnie zapominają się występki jego!... A! będęż więc musiał wam je opowiadać.
— Exécutez vous de bonne gráce! odezwała się ze współczuciem jakiemś panna Celestyna.
— Cóż robić! muszę widzę, ale twardy orzech do zgryzienia...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Trapezologjon.djvu/47
Ta strona została skorygowana.