dusza srożej ucierpiała od skaleczonego ciała... Nie było przemówić do kogo, nie było się komu, a! nawet poskarżyć... Kiedym dla siebie jednę z tych pieśni, jakich mnie Morosz uczył, chciał wyśpiewać, ażeby przez nią przelać w świat jęki moje, i tego mi nie dozwalał powodyr, bojąc się by zmęczonemu nie zabrakło później głosu na pieśń płaconą i zimną... Katem był mi pan mój... a ja bezbronnym i bojąc się, ażebym nie poskarżył się nań przed swemi, uwiódł mnie od wioski, od znanego sioła w obce, smętne, puste strony, w step, gdzie nawet przyjaciel las mi nad głową nie szumiał, gdzie mi moje zioła nie pachły, gdzie jakieś obce powietrze prochem i piaskiem zasypywało ślepe oczy moje...
A jam iść musiał i cierpieć.
Są dole na ziemi, są brzemiona dla ciała i dla duszy ludzkiej tak ciężkie, że je dźwignąć można chyba szczególną łaską Bożą, o swej sile człowiek upadać musi z rozpaczy. Moja była rodzajem szaleństwa przeplatanego odrętwieniem, leżałem jak kamień, lub zrywałem się ze śmiechem szatańskim pieśń nucąc taką na której słowa słuchaczom włosy wstawały na głowie... a powodyr sam choć bydlę, jeśli nie myślą, to dźwiękiem niekiedy czuł się wzruszony do głębi... Zamiast pieśni pobożnych jam składał śpiewy o sobie, o doli i wyrzuty Bogu, że mnie pokarał tak srogo. Ludzie żegnali się na to zuchwalstwo niesłychane... we mnie rozpacz rosła i rosła...
Nareszcie, pamiętam tę chwilę zbrodni mojej, padłem raz po długim pochodzie na progu wiejskiej karczmy; wewnątrz gwar słychać było i co chwila ktoś mnie przechodzący potrącił; alem nie czuł nic, nic, nie zważał na nikogo, tak byłem srodze znużony... zdawało mi się, żem dogorywał... głowę oparłszy o słup, spuściłem lirę na kolana i powieki snem mi się mrużyły mimowolnym...
Nie wiem jak długo trwałem w tem otrętwieniu, gdy mię powodyr szarpiąc zbudził z niego i śpiewać coś kazał; czułem to, ale nie mogłem mu być posłu-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Trapezologjon.djvu/56
Ta strona została skorygowana.