Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Trapezologjon.djvu/57

Ta strona została skorygowana.

sznym... mruknąłem coś niezrozumiale i głowę znów przychyliłem do słupa, mrużąc oczy. Powodyr był pijany i uderzył; nagle krew zakipiała we mnie całą siłą młodości niezużytej i długo tłumionego gniewu, w głowie błysło coś dzikiego, myśl jak żelazo mózg przeszywająca — zerwałem się, schwyciłem go za piersi, zwaliłem pod siebie, a choć ryczał, zdusiłem za gardło, tak, że w rękach moich ducha wyzionął, a w wściekłości lirę rozbiłem tłukąc w zimną jego głowę...
Co się ze mną stało potem, nie wiem... ale nie byłem biedniejszy gdy mnie okuto, prowadzono, karano... w ostatku do wioski mojej przywiódłszy, puszczono z imieniem zbójcy u wrót chaty, w której stary ojciec żył na łasce moich braci... Nikt mnie już przynajmniej nie gonił, nie przymuszał, nie ciągnął za sobą jak bydlę... Głodny, odarty, opuszczony na przyźbie naszej chaty walałem się czekając śmierci, a sioło rodzinne, a to miejsce znane mi od dzieciństwa pokarmiało mnie wspomnieniem matki i jedynego pocałunku... jakim w życiu odebrał. Na czole zeskwarzonem cierpieniem chwilami czułem go jeszcze, czułem do śmierci... a konając zdało mi się, że matka przyszła znękaną duszę na lepszy świat pociągnąć!
Duch umilkł i słuchacze spojrzawszy po sobie, nie odzywali się; spowiedź ta biednego żebraka zabójcy, ten dramat zapomniany nie zrobił na nich wrażenia; między nim, a niemi nie było wiążącej nici, żadne z nich cierpień takich nie znało i boleć za nie nie mogło... Słowa ducha obijały się o ich uszy zdziwione, ale nie dochodziły serca... nie pojmowali, by dzieje nieszczęśliwego zbrodniarza umieszczonego losem na dnie tłumu miały prawo do litości, do równoważenia się z cierpieniem filozofa lub poety... Widać było po twarzach, że równość pośmiertna dusz pomieścić się im w głowie nie mogła...
— Dosyć to nudne — odezwał się podkomorzy nie tając ziewania, ale cieszę się że Henryk wpadł na gbura, to go może oduczy od obcowania z duchami