Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Trapezologjon.djvu/68

Ta strona została skorygowana.

powołaną po imieniu. Zlękłam się, ujrzawszy twarz surową i poważną, może od znudzenia, bo tyle się nas tam tego dnia meldowało!
Nie potrzebowałam mu mówić ani ktom była, ani z jakiej pochodziła familji i co robiłam na świecie, ten co mnie powołał, zmierzył tylko okiem i wiedział wszystko... Ale żeby też choć prosił siedzieć, choć pocieszające wymówił słowo... nie, wskazał mi tylko ręką drogę smętną którą iść miałam, a którą tłum także zalegał, bo rzadko kto tak był czysty, żeby wprost poszedł do nieba...
Trochę mnie to zaambarasowało... i ośmieliłam się mu powiedzieć... kto byłam z domu... I na to nic, znowu wskazał mi drogę, jeszczem raz otworzyła usta... ale nim się poczęłam tłumaczyć... tłum ujął mnie i niewidzialna siła pchnęła dalej...
Przyznam się że to zimne przyjęcie kobiety mojego położenia dotknęło mnie żywo... poszłam dalej, do ogromnego kręgu, gdzie ważono dary nasze i czyny, i skąd potem rozsyłano na pokutę.
Jeszcze mi zostawała nadzieja że się choć tu wytłumaczę... ale i tu ścisk, natłok, zamięszanie... Sądziłam że niezmiernie długo oczekiwać mi przyjdzie, gdy tuż stanęłam u wagi.
Ten co dusze ważył, był poważniejszy jeszcze i surowszy... Koło wagi zwijały się jakieś postacie z anielskiem obliczem, których chciałam przekupić uśmiechem, zdawali się tak dobrzy, mili i pełni uczynności! Jeden z nich wnet poprzynosił to co mi Bóg dał przy urodzeniu i w ciągu życia nabyć dozwolił... na oko zdawało mi się wiele, ale stara waga pewnie zardzewiała, niebardzo ciężar uczuła... Liczyłam okiem, zdawało się być wszystko.
Wtem drugi nuż przynosić grzechy moje! Z początku mnie to nie przestraszało, sądziłam że rychło się skończy, ale waga przechyliła się na tę stronę, a oni jeszcze nosili a nosili te mniemane grzechy. Zakrzyknęłam z oburzenia!
Wystawcie sobie państwo, ale to takie powywlekali