Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Trapezologjon.djvu/70

Ta strona została skorygowana.

boli, od początku pokuty mojej nigdy myśl żadnego z nich do mnie nie doszła, nieraz westchnienie ludzi obcych błysnęło wśród ciemności które mnie otaczają... a od nich! nic! nic! nic!
W tem miejscu spowiedzi, pookomorzyna poczęła coś szeptać z córką.
— Melanja... to ona... Alfred! jakże!... moglibyśmy jej coś powiedzieć o dzieciach...
Duch czy usłyszał, czy się domyślił, gorąco zapytał...
— A powiedźcie, powiedźcie!
— Ale to cię nie pocieszy niebogo! dodała podkomorzyna, która najmniej ubarwić mogła to co opowiadała. Syn Julek... już stracił co miał do grosza... zdrowie jego złe bardzo, różnie o nim mówią... są nawet dowody że ogrywa na pewno...
— A Mimi?
— A Mimi! o! to jeszcze gorzej, zawołała podkomorzyna, co tu obwijać w bawełnę... miała przypadek.. potem, potem poszła za mąż za syna ekonoma waszego Parcinkowskiego i wzięli gdzieś dzierżawę... Ale i tego słyszę porzuciła...
Duch milczał uporczywie... a podkomorzyna nawet nie miała odwagi dalej wiadomości o dzieciach mu udzielać... Wszyscy stali chmurni, nie śmiejąc ust otworzyć, a podkomorzy ruszał ramionami i brwiami...
— To być nie może! przerwał milczenie głos ze stolika... Julek, Mimi, oboje tak do mnie podobni, tak starannie wychowani... Mówili po francusku jak paryżanie, Julek już uczęszczał do najlepszych towarzystw i nadzwyczaj się forsował.
— Ale co tu w bawełnę obwijać, zawołała podkomorzyna, która na chwilę zapomniała że miała do czynienia z duchem... waćpani dobrodziejka zapomniałaś, że trzeba im było dać zasady...
Celestyna ruszyła ramionami.
— Droga mamo, nie męczże ją... dosyć już tego... dajmy jej pokój.
— Dajmy pokój, chórem zawołał podkomorzy...
— Dajmy pokój! powtórzył Henryk.