Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Trapezologjon.djvu/72

Ta strona została skorygowana.

tym, różowa, śnieżna, wesoła, szyderska gosposia podkomorzego nie zdawała się mieć więcej lat dwudziestu. W swoim rodzaju jako pokojówka była prześliczna, a tak jej było do twarzy w tym stroju skromnym, z czarnym fartuszkiem, z czarną na szyi aksamitką, z paskiem który obcisły stanik jej przecinał, że zdawał się dla niej stworzony. Ukłonem pełnym zalotności powitała towarzystwo i ścigana oczyma podkomorzego i Nieklaszewicza, przeleciała do drugiego pokoju...
— No? a cóż idziemy dalej? spytał przewodnik.
— Jak chcesz, odezwała się matka.
— Jak chcesz, dodała Celestyna; a Nieklaszewicz gorąco zawołał:
— A jakże! a jakże!




VIII.

Długo milczał stolik; nareszcie znudzony Henryk począł już głową kręcić i nie wytrzymał a sam się odezwał:
— Ciekawa rzecz, kto tu teraz wystąpi: ćwieczek, bronz, czy karuk, bo jeszcze pozostały trzy duchy uwięzione w tych trzech podobno stoliczka częściach...
W tem, gdy słów tych domawiał, dał się słyszeć nie głos jak przedtem cichy i niewyraźny w początku, ale żywo i szparko nucona piosenka.
Zdziwiło to niezmiernie wszystkich, piosnka z drugiego świata! nastawili ucha. ale ja com ją także słyszał i trochę pamiętam, mogę zaręczyć, że w niej nic nie było osobliwego; ułożona była bardzo umiejętnie, może nadto uczono, pełna figlów, nie brakło jej natchnienia, ale nie miała tej prostoty, tej rzeźwości pomysłu, tego rzutu, który w muzyce jest oznaką, że ona poszła wprost z duszy...
Temat był dosyć szczęśliwy, ale jak go wziął nie-