Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Trapezologjon.djvu/75

Ta strona została skorygowana.

wać jak chciałem. Serce wołało ku sztuce, ale rozsądek zimny kazał mi się obejrzeć dokoła.
I zimnem okiem starca począłem się rozglądać w przyszłości, zawczasu ją rachując; a posłannictwa mego i obowiązku zapomniawszy uląkłem się widma męczarni, które potrząsając kajdanami upokorzeń i zapoznania, blade i wycieńczone stało przedemną.
W tej chwili stanowczej jużem się nie umiał pokierować powołaniem, alem się spętał rozumem i dał mu wieść gdzie mnie lenistwo, spokój i swoboda ciągnęły.
To było wielkim grzechem mojego żywota... Z piersi mej wyrywały się pragnienia dziwne, żądze szlachetne, uczucie ofiary i namiętny popęd ku sztuce, przez którą z piersi miałem wylać wszystko co Pan Bóg w nią włożył..... alem kazał zamilknąć pragnieniu, żądzy, uczuciom, popędom, ze strachu doli ciężkiej, z przeczucia nieszczęść, które mnie czekały.
Poszedłem szeroką drogą życia prozy, poziomym gościńcem tłumu, i spojrzawszy na wierzchołek na który drapać się miałem, spuściłem głowę drżącą...
Od tej chwili poczęła się powolna męczarnia, grzech i nieszczęście, których nie przewidywałem, a których zaród był w zapoznanem powołaniu mojem.
Całe życie musiałem w piersi nękać i tłumić łkanie i głosy, które z niej leciały na świat, nieumiejąc języka jakimby do niego przemówiły; całe życie wałczyć byłem zmuszony sam z sobą i tęsknić za wieńcem cierniowym, którego włożyć na skroń nie śmiałem....
Zyskałem chleb powszedni, zarobiłem dostatek, miałem wszystkie pozory szczęścia, alem straszliwych doświadczał męczarni. Zabite w duszy trupy wstawały marą, upiorem i szarpały ją dobijając się życia. Byłem jak ojciec co w kolebce pomordował dzieci i krew ich czuje na ręku przez resztę utrapionych godzin. Skazany patrzeć na odwrotną świata stronę, z którą w ciągłej byłem styczności, doświadczałem męczarni