Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Trapezologjon.djvu/76

Ta strona została skorygowana.

jakiej i Dante w swem piekle nie śmiał wymyśleć, byłem jak duch czysty, któregoby do zwierzęcia przykuto i żyć w jego wnętrznościach kazano.
Drugi świat piękna, sztuki, idei, cała strona szaty, którą Bóg pokrył dzieło swoje, była dla mnie tajemnicą... Wpadłem w tłum co o niej nie wiedział, który się z jej bytu urągał, który mnie ściągał w kałużę, gdym oczy w niebo podnosił.
Na tę chorobę, na to kalectwo własną zadane dłonią, nie było środka, nie zostawało ratunku... poczwary rzeczywistości najbrudniejszej otaczały mnie z szyderskim uśmiechem na ustach, wszystko czego dotknąłem, rozsypywało się w proch i zgniliznę.
A gdy do ucha i ducha doszedł dźwięk czarowny ze świata ideałów, to mi rozdzierał pierś takim żalem, taką boleścią, jaką chyba po nieśmiertelnej ojczyźnie, płakać można!! I ciężkie, tkane żelazną ręką konieczności były dni moje, a cofnąć się już niepodobna, a zawrócić nie można, a poprawić zapóźno!
Czułem piękno i burzyły się myśli we mnie, gdym pierwszego odtworzyć, gdym drugich wysłowić żadnym już nie mógł językiem... Wszystko jak u tego bajecznego króla, życzeniem własnem obróciło mi się w złoto, ale z głodu konać musiałem!!
Myślałem, że ten żywot straszliwy okupi grzech mój, alem się mylił; bo zapoznanie posłannictwa, bo gwałt zadany naturze powołującej nas drogą wyznaczoną palcem Bożym, nie tak się łatwo odpokutować może!!
Rok za rokiem, żółwio, przeraźliwie, powoli wlokło się życie niewyczerpane, a codzień nagromadzonemi popiołami spalonych żądz wyżej i czarniej zasute...
Obok mnie ludzie inni mieli język dla myśli swoich, mieli prawo dobycia z piersi uczucia, wyśpiewywali je, barwili, dawali im ciało i ducha... ja jeden jak grób milczeć musiałem...
Ręka, oko, usta, nie słuchały tego, który nie usłuchał słowa Bożego i starł ze swego czoła nieśmiertel-