ne znamię, zabijając w sobie to, czemu Stwórca żyć kazał!! Byłem jak zbrodzień, którego występek pozostał dla otaczających tajemnicą, przymuszony sam dźwigać całe brzemię krwi. Bo gdym zapóźno spowiedzią chciał litość wywołać, śmiech tylko i szyderstwo zyskałem... nikt z tych, któremi mnie los mój otoczył zrozumieć mnie nie mógł. A widząc, żem stękał i bolał, przynosili mi jadło, napój, zimny uścisk i głupią swawolę, jak gdyby przez użycie, przez nasycenie dusza się wylać i zaspokoić mogła.
Dusiło mnie całe brzemię jakie nosiłem w sobie!! Nieraz łzami gorącemi prosiłem Boga, ażeby mi odjął resztę lat moich, których dokonać nie czułem się w siłach; alem kielich spełnił do dna...
Dokoła przesuwali się szczęśliwi w łachmanach, uniesieni w wieńcach z pod których krew płynęła, ci co byli całych krajów, całej ludzkości ustami, ręką, piersią, tłumaczem, głosem, a jam tylko patrzał z dala, jak ów słaby chrześcjanin, co Boga się zaparł w chwili gdy go do cyrku przez któryby poszedł do niebios, wiedziono. Przedemną jak przed podróżnym w noc głuchą na stepie, co chwila było ciemniej, puściej, straszliwiej... niebo i ziemia zlewały się w jednę czarna całość przepaści.. w uchu drgał tylko szum burzy, świst grozy i szelest śmierci...
Kiedym się po tem życiu jak po śnie ciężkim przebudził na innym świecie, dusza moja poleciała ku strefom jasnym lotem błyskawicy... ale od wrót nieba, pchnęła ją siła niewidoma.
Poszedłem na sąd dźwigając męki moje, a ani jednego uczynku...
— Coś zrobił? spytano mnie.
— Bolałem, odpowiedziałem z jękiem.
— Spełniłeś co ci rozkazał ojciec? zawołał głos groźny.
— Nie, alem nieposłuszeństwo srogo opłacił.
Spojrzałem na szalę... a była próżna, i na dnie jej krwawe łzy moje leżały lekkie, zeschłe, jak listki jesienne... a ja nic, nic do nich dodać nie miałem!!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Trapezologjon.djvu/77
Ta strona została skorygowana.