Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Trapezologjon.djvu/78

Ta strona została skorygowana.

Anioł ulitował się nademną...
— Idź, rzekł, na drugie życie, które będzie kara twoją...
Słowa te obiły się o uszy moje i jużem uczuł się w kolebce... Kolebka była złota, purpurowe jej zasłonki, miękka pościółka podemną, a powietrze co twarz moje otaczało tak przecedzone i ocieplone sztuką, żem w niem spoczywał jak wśród kąpieli letniej... Zasnąłem snem dzieciństwa nabierając sił do nowych życia męczarni... nie wiedziałem jeszcze co mnie czekało, ale w piersi uczułem już żar mój dawny, który mnie palił w dniu pierwszym bytu na ziemi.
A! myślałem w snach mojej miękkiej kolebki.... pójdę za głosem Boga... i wyśpiewam co wlał w dusze moję...
Szerzej coraz otwierały mi się źrenice, a nieznany świat jakiś je spotkał. Życie moje nie było podobne do tego z któregom wyszedł wrotami śmierci.
Ludzie mi się uśmiechali wszyscy, twarze ich były łagodne, słowa pełne słodyczy, oczy obietnic pełne... matka moja wydała mi się aniołem, ojciec powagą i postacią, pełną twarzą, pociągał mnie budząc zarazem uczucie czci nieopisanej. Żaden dźwięk przykry nie obijał się o ucho moje, żadna groźba go nie kaleczyła, kołysano mnie dobrocią, karmiono pocałunkami. Nie było życzenia, któregoby nie spełniono, zachcenia, coby spłynęło z próżnemi łzami...
Ale zarazem byt ten złoty wkrótce mi się klatką złocistą ukazał... nie miałem tej swobody z jaką pierwszą moją przeswawoliłem młodość, nie mogłem nawet myślą własną pokierować, w tak żelazne ujęło ją pęta wychowanie i codzienne wpływy tych co mnie otaczali. A kiedy biedna myśl dziecinna zbłądziła na manowce, to ją zaganiano z uśmiechem, łagodnie na wyznaczoną drogę, po której iść trzeba było.
Oglądając się wkoło zdumiony, postrzegłem, żem był na całkiem mi nowym świecie, którego zdala nawet widzieć nie mógłem wprzódy... wielki dwór ota-