Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Trapezologjon.djvu/92

Ta strona została skorygowana.

— Jakto, papa nie uczuł dramatyczności jego wyznań? przerwała panna Celestyna naczytana francuzkiemi romansami, mnie to poruszyło do głębi.
— O! to też moja duszko, zawołała podkomorzyna zaledwie mówić mogąc, tak pełne miała usta sucharka, tobie o poruszenie nietrudno! ciebie ten sentymentalizm zabije!.
— Nie ona temu winna, wystąpił w obronie brat... wszyscyśmy tacy w teraźniejszym wieku...
— I dobrze wam z tem! zawołała podkomorzyna... wszyscyście do niczego, co się zowie do niczego; nudzi zabawa, ludzie, wy sami siebie, życie, miłość, i nie wiedzieć co z wami zrobić.
Pan Henryk uczuł się w obowiązku ten fenomen filozoficznie ułożyć.
— Ale bo, rzekł, kochana mamo, ludzie są inni, świat się jeszcze do ich potrzeb nie zastosował, jest ta chwila przejścia.
— A to niechże przechodzi! zawołała doń żywo podkomorzyna, od czasu jak o przejściu słyszę, jużby powinno być daleko.
— Cierpliwości, kochana mamo, uśmiechnął się pan Henryk.
— Daj mi pokój, ja już nowego porządku rzeczy pewnie nie zobaczę, i to mi wszystko jedno.
Syn był tak grzeczny, że dłużej matki nawracać nie chciał, ruszał ramionami, kiwnął głową i wziął się żywo do herbaty.
— No, bądź co bądź, dodał podkomorzy, a możemy się pochwalić, że dzisiejszy eksperyment nieźle się nam udał!
— Nieźle, excusez du peu! a to cud, ni mniej ni więcej!
— Cud! powtórzyli wszyscy, prócz Nieklaszewicza który nos i usta do filiżanki schował żeby się nie odzywać.
— Cud który jeszcze się powinien powtórzyć, żeby nam dwa duchy ostatnie żywoty swoje opowiedziały.
— A broń Boże to będą znowu jacy nieszczęśliwi