Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Trapezologjon.djvu/97

Ta strona została skorygowana.

to, że ciągle stękała, wyśmienitą. Ale miała ten jeden defekt, że co chwila wołała: nieszczęście! i lamentowała nieznośnie choć nie było czego. Żonie choć nie grała, sprawiłem fortepian, kocz, pięć koni, liberję. Dom wystrychnąłem z pańska i niktby mnie ze starych kolegów nie poznał. Jedno mnie jadło tylko, bywało, to, że jak wspomnę na kuchnię, rądel i pochodzenie, kwaśno i straszno, żeby mi tem kto w oczy nie rzucił. Nie miałem odwagi i sam się do tego przyznać, bo przed żoną taką sobie ułożyłem historję, że się ani domyślała mojej kreacji. Takem pana udawał, mogę się pochwalić, że i prawdziwych zwodziłem; ale trochę sprytu, czy to tak trudno! A jednak długo bardzo ze snu się budząc, to zamyśliwszy się, zrywałem się czasem mając na ustach:
— Co pan każe... Szczęściem nigdy mi się dotąd nie wyrwało.
Od tego wszystkiego głowa coraz się więcej zawracać zaczęła, i trochem się zrobił ostry dla ludzi... trochę ciężki dla żony, trochę przykry dla teszczy.
Tymczasem wszystko szło, szło, kleiło się jak z płatka: lata urodzajne, zapasy wzięliśmy wielkie, kapitaliku trochę, owych trzech chłopów sprzedałem i drugą wioskę kupiłem na swoje imię. Byłem wcale bogatym człowiekiem i w miarę jak w kieszeni przybywało, takem się zmienił, że sam nie poznałem siebie.
A taki jak kto głośno krzyknie, lub drzwiami stuknie, zawsze to nieszczęśliwe:
— Słucham JW. pana! na myśli. Gniewałem się na siebie i rady na to nie było.
Ale trochę się zebrawszy na odwagę, i z Jaśnie Wielmożnemi buszowałem sobie, a że byłem gościnny, grzeczny i pieniądze się mnie trzymały, wszędzie wstęp miałem i poszanowanie.
W lat pięć zdarzyło się nabycie za bezcen, interes złoty, kupiłem trzecią wioskę.
— Co ty pleciesz, Filipku? zawołał podkomorzy.