— A! jak pana dobrodzieja szanuję prawda, rzekł duch, trzecią wioskę, dwieście dusz i w jakiej ziemi! Stałem się całą gębą panem, to też i przystąpić już do mnie było trudno! Zacząłem myśleć o marszałkowstwie lub deputacji.
— Kto? ty! ruszył ramionami podkomorzy.
— Ja! ja! JW. panie! a co to święci garnki lepią, czy tobym ja marszałkiem być nie potrafił? wolałbym służyć powiatowi całemu, niż jak dawniej z przeproszeniem, jednemu JW. panu! Wiedziałem, że ze mnie kontenci nie będą, ale i tom wiedział, że mnie drugi raz wybiorą, bo nie każdemu chce się urzędować, tracić, w domu nie siedzieć i obiady dawać... a krzyki znosić. Na pierwsze wybory pojechałem z kuchnią.
— I z kuchcikiem! rzeki podkomorzy pocichu.
— Dałem obiad, mówił Filipek, postawiłem pięćdziesiąt butelek szampana, popiliśmy się do serdeczności, wycałowali nadzwyczajnie, jeden omackiem wracając odemnie nogę złamał, drugi głowę przy świecy osmalił cygaro zapalając, a ja zostałem wybrany marszałkiem...
— I byłeś nim? zawołał podkomorzy.
— Przez sześć lat, JW. panie! odparł Filipek, a takim marszałkiem, że jeszcze mnie dziś wspominają....
— To nie sztuka, zagadnął podkomorzy, każdego wspominają byle go niestało.
— Może być JW. panie, ale ja taki byłem co się zowie dobrym urzędnikiem, jeść i pić dawałem suto, kłaniałem się, całowałem, ściskałem, pochlebiałem i chociem nic zresztą nie robił, bo sekretarz mnie wyręczał, byłem ulubieńcem powiatu... Dalibóg na wszystko najwięcej tak sprytu potrzeba, a resztę wmówić można ludziom począwszy od poczciwości, aż do rozumu. Jedna rzecz tylko, przyznam się męczyła mnie i życie całe i szczególniej w czasie urzędowania mojego: bagatel, wstyd powiedzieć, ale tak przykra jak zmora.. Bywało ktokolwiek w domu czegokolwiek zawoła, zawsze mam ochotę zerwać się i odpowiedzieć:
— Słucham jaśnie panie!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Trapezologjon.djvu/98
Ta strona została skorygowana.