Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/101

Ta strona została przepisana.

W nabożeństwie wszelako nikt nie uczestniczył z ludzi zamkowych, nawet Dodo powrócił do ojca, który z Wigmanem i jego towarzyszem ciągle jeszcze zapijał wino przy stole.
Już słońce było nad zachodem, gdy wszyscy czterej kapłani, wyszedłszy z kamicy, a unikając towarzystwa dumnego Wigmana, zasiedli na kamiennej ławie, na przyzbie zamkowej.
Włast wielką w nich wzbudzał ciekawość i radzi byli dowiedzieć się o losach jego i przygodach.
On też nie taił się z niczem przed nimi i opowiedział im w krótkości całą historyę życia swego. Na ostatek, gdy o podróży tej i jej celu mówić zaczął, rozgrzany nadzieją, uczynienia czegoś dla kraju, powstał Włast z ławy i złożywszy ręce, jął mówić do starszych kapłanów.
— Ojcowie a panowie moi, do was zwracam teraz serdeczną mowę, azaliż nie lepiej i nie zgodniej z nauką Zbawiciela kraj nasz nawrócić, niż burzyć co i niszczyć?... Pragniemy wiary i wołamy apostołów. Z niebezpieczeństwem życia dostałem się tu, ufając, że dla nowej owczarni, dziś szczupłej jeszcze, znajdę tu pasterza... Dajcie mi go!
Wysłuchawszy mowy starszy duchowny odpowiedział, że on sam ma już takie apostolstwo między świeżo nawróconymi w Mysznach; choćby pragnął oddalić się, nie może.