Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/103

Ta strona została przepisana.

Ksiądz Jordan, wysłuchawszy mówiącego Własta, ujął go rękoma, pocałunek dał mu braterski i zawołał:
— A iluż tam jest takich jak wy, Ojcze Mateuszu?
Wstydem zapłonęło oblicze młodego kapłana, spuścił oczy i rzekł:
— Ojcze mój, takich jak ja, i lepszych może znajdziecie wielu. Nabierzcie tylko ochoty... i jedźcie ze mną!...
To mówiąc ukląkł i za nogi go uścisnął, a potem powstał i w długiej, natchnionej mowie przedstawiał zacnemu kapłanowi, jak zbawiennem będzie jego apostolstwo.
Mrok wieczorny zapadał, gdy duchownych zawezwano na wieczerzę do grafa. Zastali tu stół rybami zastawiony, ponalewane dzbany, a Wigmana przed palącym się na kominie ogniem wyciągniętego na ławie. Wszyscy jak w południe pozajmowali swe miejsca, a najstarszy kapłan odmówił Benedictus.
Rozmowa nie była tak poważną jak przy obiedzie. Gosbert, choć miał u stołu kapłanów, nie wahał się dopuszczać żartów nieprzystojnych. Wigman jednak nie dał się nimi rozbudzić z odrętwienia, jakie go napadło, mówił mało, zamknął się sam w sobie, jakgdyby knuł coś potajemnie. I tak do końca wieczerzy, na gospodarza już ani patrząc, ani doń słowa mówiąc, pozostał. W milczeniu porzucili pijących duchowni i przed pół-