Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/106

Ta strona została przepisana.

Włast skoczył z konia, a Jarmirz podniósł się zwolna z ziemi, podchodząc ku niemu z załamanemi rękoma. Zbliżył się też ksiądz Jordan.
— Mój Jarmirzu — zawołał Włast — jakże się to stało? Co było przyczyną tego pożaru?
Jarmirz obejrzał się ostrożnie.
— Nie wiem, nic nie wiem — rzekł trwożliwie. — W nocy ogień powstał na czterech rogach zagrody — nie było ratunku. Ocaliliśmy co się dało.
I Jarmirz wskazał na leżące na kupie sprzęty, pomiędzy którymi znajdował się także najdroższy Włastowi kielich ofiarny.
W lasku naprędce sklecono szałas i tam znużeni podróżni spoczęli, bo noc nadchodząca przybycie do grodu nad Cybiną utrudniała. Smutny był nocleg ten pod szałasem, na modlitwie w części i na cichej rozmowie z Jarmirzem spędzony. Od niego dowiedział się Włast, że gdy łuna pożaru na całą okolicę się rozpostarła, nawet w grodzie nad Cybiną ją spostrzegli. Przybyli komornicy, wysłani od Mieszka na zwiady, pomagali ratować. Kniaź więc zawiadomiony był o stracie, jaką Włast poniósł. Nazajutrz rano dwaj druhowie ruszyli ku Poznaniowi i stanęli na grodzie właśnie, gdy Sydbor i Mieszko ludzi nowozaciągniętych do wojska opatrywali i liczyli.
Wszystko tu się zdawało przysposabiać jakby do wojny. Ruch był na zamku wielki.