Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/108

Ta strona została przepisana.

lud ich szanuje, a on narodu draźnić nie chce, nie wie sam jeszcze jak postąpi.
Włast usłyszawszy to pobiegł natychmiast do Mieszka i spotkawszy go powracającego w podwórzu, do nóg mu upadł, prosząc o przebaczenie dla dziadów.
— Oni ci przecież szkodę wyrządzili — rzekł Mieszko zdziwiony — zemsta ci się należy.
— Miłościwy panie — odparł Włast — chrześcijanie zemsty nie znają... Nasza nauka nakazuje przebaczać nieprzyjaciołom, kochać tych, co nas prześladują... błagam was...
Mieszko rad był może, iż się uwolni od narażenia się narodowi, więc na prośby Własta ręką skinął i rzekł:
— Czyńże z nimi co sam zechcesz.
Nie tracąc chwili poszedł Włast do ciemnicy. Gdy mu wrota do tego lochu w wałach wygrzebanego otworzono, ujrzał dwóch dziadów, leżących na ziemi, którzy go wzrokiem dzikim powitali. Jednego z nich poznał od razu; był to wróżbita Warga, który często do starego Lubonia do Krasnej góry przychodził.
Włast zbliżył się do nich i zapytał:
— Pocóżeście pod domostwo moje ogień podłożyli?
Starcy milczeli długo, a potem Warga mruknął:
— Co się pytasz? rób swoje.