Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/11

Ta strona została przepisana.

Dziewczę patrzało zdziwione, a babka przystąpiła szepcząc:
— Mieszko kniaź przybędzie tu... już o nim ojciec wie, i nie chce, abyś się pokazywała.
Stanęło dziewczę ze łzami w oczach.
— Cóż to, żal ci? — zapytała starucha — ej czegoż znowu? Wleź na strych, a przez otwór w dachu będziesz wszystko widziała, bo ojciec nie chce, aby na ciebie patrzano.
Różana siadła na tapczanie i zwiesiła główkę.
— Wola pana i ojca... będę posłuszną — odezwała się — ani mi tak bardzo żal; ale by mnie też kniaź nie zjadł oczyma.
Dobrogniewa głową kiwała.
— Co ty wiesz, przepiórko młoda — mruknęła — oczy jedzą! oj, jedzą! a z kniaziami dziewczętom nie żartować... A ty jesteś przecież jedyną radością ojca, bo z tego odnalezionego syna, z tego Własta, nikomu nie będzie pociecha.
Widząc dziewczę zasmucone, stara pogłaskała je po głowie, westchnęła i powoli wyszła z komnaty.
W pośrodku pod drzewami coraz zaczynało być ludniej i gwarniej. Przybywali z okrzykami przyjaciele, powinowaci, sąsiedzi bliscy i dalecy. Każdy miał z sobą ludzi i koni niemało i ta gromada czeladzi była jeszcze większą niż gości. Za szopami, gdzie się to wszystko zbierało, gdzie już piwo stało