Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/113

Ta strona została przepisana.

Przyjąwszy cześć i powitanie dworu, który wykrzykiwał wesoło, kniahini zwróciła się do Mieszka.
— Miłościwy panie — rzekła — nie czuję się tu ani żoną, ani gospodynią, dopóki nas kapłan nie pobłogosławi...
Mieszko się zachmurzył. Nie rzekł nic, obejrzał się po przytomnych, a potem rzekł do Dąbrówki i jej brata, aby szli z nim obejrzeć komnaty dla żony przygotowane. Szli zwolna.
Czescy i polscy panowie zostali w izbie biesiadnej, czekając powrotu pana. Przez izby i przedsienia Mieszko z pierwszego dworu skierował się ku mieszkaniu królowej. Przeszli szereg izb, lecz ostatnie drzwi stały przed nimi zamknięte... W chwili gdy się do nich zbliżyli, jakby czarodziejską siłą otworzyły się i za niemi ukazała się światłami płonąca kaplica. U ołtarza bogato przystrojonego stał ksiądz Jordan, — obok niego z jednej strony Ojciec Mateusz, a z drugiej O. Prokop, spowiednik ojca Dąbrówki... Mieszko szedł widocznie chmurny i prawie gniewny, lecz milczący i posłuszny... Dąbrówka uśmiechała się uszczęśliwiona.
Za nimi wnet zatrzasły się drzwi i w obliczu tylko kilku świadków ksiądz Jordan poświęcił najpierw wodą chrztu milczącego kniazia, a potem szybko obrzędu ślubu dopełnił. Drżącym głosem pobłogosławił małżonków i związał im dłonie.