Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/115

Ta strona została przepisana.

spełnienia go nie przebierała; panowie też czescy naśladowali ją w tem porywczem apostołowaniu. Pod koniec dnia trzeciego pochmurniały twarze, między Czechami a Polanami zaczynało się pojawiać oziębienie. Mieszko zdala patrzał, milczał lecz był chmurniejszym.
Czwartego dnia kniaź sam na sam naradzał się z Sydborem i Dobrosławem, gdy Dąbrówka weszła z wesołą swą twarzą i pańską postawą. Na jej widok oblicze Mieszka wypogodziło się i oczyma wskazał towarzyszom, aby ich samych zostawili.
— Mieszku — odezwała się Dąbrówka, gdy zostali sami — weseliliśmy się trzy dni całe, czas teraz przystąpić do dzieła.
Mieszko popatrzał na nią zdumiony.
— Duchowni czekają, nie ma co zwlekać, nawracanie i chrzest rozpocząć należy.
— Piękna kniahini moja — rzekł Mieszko — jeśli niewiasty waszego dworu nawracać chcecie, czyńcie to, proszę, ale co do mojego narodu, zostawcie mnie starania. Jedyny to sposób byłby aby nic nie uczynić, lub głową nałożyć, gdybyśmy się porwali bez przygotowania...
To powiedziawszy w stał, ucałował żonę i rzekł uśmiechając się:
— To moja sprawa...
Dąbrówka milczała zmieszana nieco, a kniaź mówił dalej: