Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/121

Ta strona została przepisana.

ludzi musiało być wielu, bo też jeden człowiek nie zdołałby obalić takiego bałwana. Naturalnie nikt nie wątpił, że to chrześcijan była sprawka. Warga wołał o zemstę, wskazywał dwory podejrzane, ale ludzie się uparli iść gromadą do kniazia na skargę, że im się tak straszna wyrządziła krzywda.
Gromady zwołały się na dzień oznaczony, kilku starszych wystąpiło na przedzie i wszyscy pociągnęli ku Cybinie.
Na grodzie nikt się nie ruszył. Mieszko już był o wszystkiem przez swoich wiernych zawiadomiony. Gromada w milczeniu przyciągnęła przed dworzec pański i stanęła w porządku uroczystym. Mieszko wysłał stolnika swego z zapytaniem, czego by chcieli.
Temu opowiedzieli starsi jak się rzecz miała. Po chwili kniaź ukazał się we drzwiach z obliczem wesołem.
Gdy mu obszernie opowiedziano wszystko, kniaź zapytał tylko:
— Kto był tego zniszczenia sprawcą?
— Miłościwy panie — odezwał się ubogi kmieć Drzewica — gdybyśmy wiedzieli kto winien, samibyśmy go ukarali, bo za nasze bogi ująć się musimy. Wy, Miłościwy kniaziu, wiecie wszystko, każcie śledzić i ukarać, pomóżcie nam!
— Słuchaj Drzewico — odparł Mieszko — a mocne były bogi?
Gromada wołać zaczęła, że pioruny, że grad lub pomór na bydło zesłać mogą...