Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/122

Ta strona została przepisana.

— Za cóż na was mścićby się mieli, kiedyście wy niewinni — odparł Mieszko — a jeżeli potęgę i siłę mają, to się sami obronią i pomszczą.
Na ostatek dodał, że winowajcy nie ma, sprawiedliwości więc zadość stać się nie może. Bogom trzeba zostawić pomstę, oni winowajcę niech swymi piorunami zabiją.
Wtem z pomiędzy gromady wystąpił Warga, z włosem roztarganym, rozpalony jak w gorączce i krzyknął śmiało?
— Co tu szukać winnego? Albożmy nie wiemy kto przeciw nam i bogom naszym powstaje? Namnożyło się tych, co obcą wiarę do nas przynoszą. Nie kto winien tylko oni, ich karać, gubić i wypędzić! My sobie krzywdy wyrządzić nie damy, a jeśli nie uzyskamy sprawcy sprawiedliwości, sami ją sobie zrobimy!
Mieszko popatrzył na mówiącego i skinął na komorników, aby go wzięli. Cała gromada oniemiała.
— Znam cię stary — rzekł — tyś raz już dwór w Krasnejgórze podpalił. Puszczono cię na wolność, ale teraz sprawiedliwość ci wymierzym.
Gdy komornicy zbliżyli się do Wargi, cała gromada szemrać i prosić za nim zaczęła. Mieszko kazał go puścić, ale tak groźno spojrzał na niego, że dziad słowa nie rzekłszy, znikł gdzieś w tłumie.