Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/13

Ta strona została przepisana.

włos piękny, długi, spadający na ramiona; oko, choć ciemne, szafirowym blaskiem jaśniało, zarazem siłę i dobroć wyrażając. Usta rumiane i wydatne zdawały się stworzone na to, aby smakowały we wszystkiem, co im świat jako panu podawał. Choćby na sobie nie był miał Mieszko oznak dostojeństwa, poznałby już w nim każdy pana i władcę, nawykłego do rozkazywania i wymagania posłuszeństwa.
W pięknej jego twarzy znać jednak było, że gdy go oblał płomień gniewu, strasznym musiał być i groźnym. To też ludzie kochali go ale i drżeli przed nim. W ten dzień biesiady, gdy Mieszko jechał zabawić się u ziemianina, wyglądał raczej na sąsiada dobrego niż na pana, ale gdy na wojnę konia dosiadł i miecz wziął do ręki, drżało przed nim wszystko co żyło. A przytem miał być przebiegłym i chytrym. Co w myśli miał, tego nikt nigdy odgadnąć nie mógł. Starszyzna, co często z nim obcowała i mówiącego słuchała, nie wiedziała nigdy, kiedy na koń zawoła i na granicę walczyć podąży... Więc choć na pozór wesoły i dobroduszny, miał u wszystkich wielkie poważanie, bo nad nimi rozumem górował.
Za kniaziem jechało dwóch jego powinowatych, przybocznych, i Stojgniew, co był nad dworem jego przełożonym, jako i dwóch starych wojewodów i garstka raźnej młodzieży. Wszyscy pięknie przyodziani i zbrojni.