Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/131

Ta strona została przepisana.

Pomimo spóźnionej pory, Mieszko udał się natychmiast do dworca Dąbrówki. Tu zastał wielki zamęt i krzątanie. Niewiasty chowały rzeczy w skrzynie, kniahini ubrana jak za dnia, rozkazywała i do pośpiechu wzywała.
Mieszko wszedłszy zapytał zdziwiony, co to wszystko znaczy.
— Posłałam do Pragi, aby po mnie ojcowscy ludzie przybyli — rzekła Dąbrówka smutnie patrząc na męża. — Wrócę do rodzicielskiego domu, dłużej tu pozostać nie mogę... Wstyd mi, bo uroczystego chrztu i zaślubin nie było. Nie mogę powiedzieć, żem żoną twoją... Wobec chrześcijan córka Bolesława jest tylko ulubienicą twoją, jak te, co dawniej były... Wolę powrócić do domu, niż cierpieć tu dłużej ten wstyd i hańbę...
Mieszko stał przez chwilę niemy z podziwienia, a potem zawołał:
— Nie pojedziecie! musieliby po was całe czeskie wojsko przysłać, inaczej was nie puszczę.
— Ucieknę, a tak w grzechu i wstydzie żyć nie będę... — odparła Dąbrówka.
Kniaź ramionami wzruszył i zadumał się.
— Słowo dałem i dotrzymam — rzekł. — Wiem co czynię.