Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/135

Ta strona została przepisana.

gwałtownie ujadać poczęły. Jarmirz wyszedł z izby zobaczyć co to znaczy.
Po małej chwili powrócił blady i drżący wołając:
— Uciekajcie! Dwór otaczają gromady ludzi, parobcy pouciekali... niema nikogo do obrony!...
Przeżegnawszy się ojciec Mateusz wstał od stołu i wyszedł z Jarmirzem na podwórze. Tam już stały całe gromady ludu, a na ich przedzie kilku dziadów, pomiędzy którymi znajdował się także Warga. Zobaczywszy go Jarmirz pobiegł ku niemu i zawołał:
— Czego tu chcecie?
— Przyszliśmy na wasze nabożeństwo — odparł groźno stary — a że ciemno, poświecimy wam do niego.
— Zniszczyć to gniazdo! z dymem ich puścić! — zawołano dokoła.
Ojciec Mateusz uściskał przelękłą siostrę i poszedł do kaplicy. Tu ukląkł przed ołtarzem, oczekując śmierci.
Wtem z kilku stron dworu błysnął ogień i po chwili dym duszący w izbach czuć było. W tej strasznej chwili Jarmirz przypomniał sobie jamę w której niegdyś ojciec więził Własta. Pobiegł więc do niego modlącego się w kaplicy i z trudnością zdołał go odciągnąć od ołtarza i uprowadzić. Tak więc wszyscy troje, niespostrzeżeni w ciemności, spuścili się do tej kryjówki, tyle Włastowi pamiętnej.