Gdy Jarmirz, narzuciwszy mokrej słomy na drzwi, zapuścił je na jamę, w ciemności tej zamknięci nic zrazu nie słyszeli... wpadli jakby w grób... Włast do modlitwy zachęcał. Klękli więc wszyscy i w gorącej modlitwie prosili Boga o pomoc.
Zdala dochodził ich jakiś szelest, Jarmirz poznał, że to szum ognia, pochłaniającego jeden budynek po drugim. Gdy belki zaczęły spadać z góry, ziemia się kilka razy zatrzęsła. Powietrze robiło się duszne i ciężkie. Hanna z płaczu i trwogi zemdlała. Włast się modlił, Jarmirz do wrót jamy się przyczepiwszy śledził postęp pożaru. Przez szpary przeciskało się światło i dym wlokący się po ziemi dusić zaczynał. Śmierć szybką zmienili tylko na powolną męczarnię. Włast myślał o duszy nie o ocaleniu życia, rozgrzeszał siostrę i szwagra, modlił się za nich i za siebie.
Kilka krokwi niedopalonych runęło na wrota i posypało je ognistymi węglami. Śmierć zdawała się nieuchronną, gdyż teraz już oddychać nie mogli. Włast z czołem opartem o ziemię stracił wreszcie przytomność, Hanna leżała bez zmysłów.
Zrozpaczony Jarmirz barkami podniósł nieco wrota, aby wpuścić powietrza. Zamiast tegoż wpadł gryzący dym do jamy. Trzymając tak ten ciężar nad sobą, Jarmirz mógł się przysłuchywać. Krzyki zdawały się od-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/136
Ta strona została przepisana.