Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Tryumf wiary.djvu/137

Ta strona została przepisana.

dalać... Nie było nic słychać oprócz trzaskania dopalających się belek i szumu wiatru. Dym rozszedł się nieco, powietrze wpłynęło do lochu, aby ocucić omdlałych.
Wreszcie odważył się Jarmirz wyjść z jamy. Wokoło panowała głęboka cisza, dwór cały leżał w gruzach, ale tłumy pogańskiego ludu rozbiegły się znów po lasach, pewni, że zamknięci we dworze chrześcijanie zginąć musieli w płomieniach.
Istotnym cudem męczennicy zostali ocaleni. Lecz mogliż się uważać już za bezpiecznych? Na pogorzelisko łatwo złoczyńcy powrócić mogli, a uchodzić z niego do lasu, groziło dostanie się w ich ręce.
Jarmirz poszedł do studni, nabrał wiadro wody i pospieszył do jamy otrzeźwić Własta i żonę. Ale oni już przyszli do siebie. Włast stał z rękami założonemi i wołał:
— Cud uczyniłeś Panie, abyś nawrócił niewiernych, abyś złych zawstydził... Cud uczyniłeś Panie, nie dla niegodnych cudu, ale dla wielkiego Imienia Twego!
Zaczęli naradzać się nad tem, co teraz począć, gdy nagle rozległ się tętent koni i na pogorzelisko zajechał oddział ludzi z grodu nad Cybiną wysłany, gdy łuna pożar zwiastowała. Ludzie ci zaraz zsiadłszy z koni, pomogli wydobyć z jamy Własta i Hannę na pół żywych, ale ocalonych.